Fallout 1 - na pustyni, w nocy czułem taki ciężkawy klimat - w sumie przytłaczający i bałem się że zawale sprawe, zawiode ludzi z Krypty 13 i mi się nie uda. Filmik który przedstawiał alternatywną historię i masakrę w Krypcie 13 zrobił na mnie piorunujące wrażenie i nie mogłem się otrzasnąć przez kilka dni. Mimo iż zrobiłem to po kryjomu i na próbę czyłem się jak zdrajca, że wogle (eksperymentalnie) mogłem pomyhsleć o zawaleniu misji. Pozatym w Hubie, było tak jakoś fajnie - czułem się jak pustynny watażka - miejscowy warlord - było super! Tak, jednak Fallout to wspniała gra.
Na niej się wychowałem.
Fallout 2 - gdy spotykałem również nocą na pustyni pozostałości Armii Mistrza i supermutanty czy zmutowane zwierzęta. Przypomniał mi się ten przyciężkawy klimat i przez chwikle znowu strach przed Mistrzem, ale potem miałem satysfakcje i byłem zadowolony że przecież już go zabiłem i może mi skoczyć, a celna seria z Bozara wyjaśniała sytuację :) . Wiele emocji.
Unreal - przeszedłem ta grę może nawet więcej razy niż Fallouty. Zachwyciły mnie po raz pierwszy po wyjściu ze statku Vortex Rikers wodospady. Uwielbiałem klimat świątyń, wiosek Nalich, Gwiezdne miasto. Potem klimat się zmienił (muzyka świetnie to podkreślała) po walce ze Skaajrami w ich statku kosmicznym. Zasadniczo to był najlespzy FPP ze scenariuszem dla jednego gracza. Wywoływał u mnie świetne skrajne emocje.
Aliens vs. Predator - gdy grałem Marinesem przez pierwsze 3 poziomy nic się nie dziąło - ale atmosfera była tak zbudowana, że napięcie rosło cały czas. Gdy byłem w podziemnych korytażach nagle urwał się kawał sufitu i wypadł kawałek łańcycha czy kabla przyponijający ogon aliena! Krzyknałem i zacząłem pruć seriami i w panice uciekać do tyłu! Stres był tak duży że potem trząsłem się przez kilka minut i musiałem przerwac grę ze strachu.
Blair Witch Project - (któraś z wersji gdzie się grało ta babką) - musiałem wpisać kod na wygląd Termonatora T1000, bo inaczej mnie paraliżował ten klimat. I potem czułem się jak gangsta, że jestem rox i terminator ( miły dreszcz na plecach).
Pozatym jak miałem jeszcze Commodore 64 to grałem w wiele prymitywnych gier które wydają się skrajnie archaiczne (jak się ustawiało ten cholerny czarny pasek żeby czytało z kaset :) ), ale to były legendy. Uciekałem ze szkoły żeby po kryjomu grać. Potem Commodore poszedł do szafy i zaczęła się era Pegasusa. Pamietam jak myłem samochód jak się dało i kosiłem trawe codziennie zeby dostać na kardridże od Ruskich - "999999 in one!". Gry były podróbą Mario i różniły się kolorami grzybków, pudełk i Mario i L:uigiego :)). OH, to były wspomnienia - dzisiaj takich gier już nie ma, a raczej tej całej otoczki bo gra była tandetna, ale wszystko to co zrobiłem żeby móc grac było super.