-
Postów
1348 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Vennor
-
Ghost Hunt - oglądane powtórnie nie wywołuje już takich emocji jak przy pierwszym spotkaniu. Mimo to dreszczyk wciąż można poczuć. Dobre anime z kiepskim zakończeniem i zepsutą postacią głównego bohatera. Manga się toczy (bardzo powoli), więc może kiedyś zobaczymy jakąś kontynuację. Za najlepszy uważam rozdział The Bloodstained Labyrinth. 8/10 (bez zmian), ale zastanawiam się nad obniżeniem o jeden punkt. Manie-Manie: Meikyuu Monogatari - pokaz ładnego rysunku na dwóch niezgorszych opowiastkach i jednej kompletnie niezrozumiałej. Poza tym nic ponad przeciętną. 5/10 Nijuu-Mensou no Musume - spodziewałem się historii jak o Arsène Lupinie. I częściowo ją dostałem. Częściowo. Nie uniknięto bowiem przesadzonego rozmachu i nasz złodziej musiał ratować światy i stawiać czoło szalonym naukowcom. Po kolei: Twenty Faces powtarza utarte schematy - jest jak scena, w której ktoś poślizgnął się na skórce z banana. Postaci są nijakie i wcale nieinteresujące. Bieg fabuły jest wymuszony. Czuć, że toczy się ona po linii, a twórcy robią wszystko, by z niej nie zboczyła. Przejawia się to w nienaturalnych, wymuszonych zachowaniach. Na przykład: główna bohaterka kobieca w jednym odcinku rozkłada na łopatki potężne mutanty, a w kolejnym nie daje rady zbirom z ulicy. Nie uwierzycie, jak wiele rzeczy można tu wytłumaczyć suchym "to tylko twoja wyobraźnia". Bohaterowie opisują na głos wszystko, co robią; często też głośno myślą. To bardzo irytujące. Stereotypowa kreska powoduje, że anime jest bez wyrazu (zauważyliście, że większość dobrych anime ma swoistą kreskę? Monster, Code Geass, Death Note, Byousoku 5 Centimeter, Hachimitsu to Kuroba). Kiepski humor. Nieefektowne rękoczyny. Gwóźdź programu: chodzenie po linie w butach na obcasie... na wietrze. Ocena gdzieś 5, 6/10 Mhm. Ja jestem na bieżąco. Zainteresowały mnie: To Aru Kagaku no Railgun (bo oglądałem Index; i oby to było lepsze), drugi Tentai Senshi Sunred (bo pierwsza część jest prześmieszna), Kobato (bo CLAMP), Kimi no Todoke (bo trailer), Sasameki Koto (bo romans), Darker than Black: Ryuusei no Gemini (bo dobrze wspominam pierwszą część), Aoi Bungaku (bo treść), Fairy Tail (bo... jakoś tak), Kuchuu Buranko (bo ludzie od Mononoke), Winter Sonata (bo romans - koreański). No i nowa Shana.
-
Powrót (Vozvrashcheniye), debiutancki film Andrieja Zwiagincewa z 2003 roku, zrobił na mnie niemałe wrażenie. Nie zwykłem oglądać filmów zbyt często, toteż niełatwo wydać mi obiektywną opinię, ale jeśli nie stoi wam to na przeszkodzie, nie musicie przerywać czytania. To historia dwóch młodych chłopców, których ojciec po kilkunastu latach nieobecności na powrót (czy też - w przypadku młodszego - po raz pierwszy) pojawia się w ich życiu. Jest dla nich kimś niemal obcym. A mimo to wkrótce wyruszają na wspólną wycieczkę, która przyniesie wiele emocji - niekoniecznie spodziewanych. To magiczne opowiadanie o tajemniczej atmosferze jest pełne wątpliwości - połączonych jednak z nadzieją - i niepewności, stwarza ciągłe napięcie. Ogląda się z zainteresowaniem. Ujęcia kamery są dopasowane do nastroju i kolorystyki tego dramatu. Wszędzie szare, ciemne i złowrogo puste przestrzenie. Seans umila nieprzeciętna... zaświatowa jakby muzyka. Sprawy dopełnia wyśmienita gra aktorów. To bez wątpienia film, który warto obejrzeć.
-
Z dreszczykiem? Dreszczyk serwuje wiele kompozycji, a już na pewno usłyszenie ich na żywo (niestety, ja nie miałem jeszcze okazji). Ale jeśli szukasz czegoś podobnego, to posłuchaj: Also Sprach Zarathustra, Op. 30 Straussa, Boléro Ravela. Możesz też spróbować gorzkiego motywu z Listy Schindlera Williamsa. Ale to już co innego. Odprężające? The Lark Ascending i Fantasia on "Greensleeves" Vaughana Williamsa, Koncert na harfę, flet i orkiestrę (andantino) Mozarta, Drugi koncert brandenburski Bacha, Cavalleria Rusticana Mascagniego, Muzyka na wodzie Händla, Trzecia symfonia (Lento e Largo) Góreckiego, Pavane Fauré i zwłaszcza Rachmaninov! Z Für Elise kojarzy mi się Rondo Alla Turca Mozarta.
-
Polecamy Shinseiki Evangeliona, Ergo Proxy i Jin-Roh! Last Exile - właściwie nie wiem, co napisać. Dobre. I tyle. Brzydkie 3D. 7/10 Soukou Kihei Votoms: Red Shoulder Document - Yabou no Roots - wstęp do historii Chiriko, który jednak należy oglądać dopiero później, zdradza bowiem pewne sekrety, o których widz oglądający serial nie ma na początku pojęcia. Technicznie postęp jest zerowy. Ta sama muzyka. Ta sama kreska. Jest też fabuła! Oglądało się znacznie przyjemniej. 6/10 Soukou Kihei Votoms: Pailsen Files - anime w starym stylu, ale wykonane na nowoczesny sposób. Rzecz niebywała. Obiekty trójwymiarowe ładnie wpasowują się w - niestety ubogie - tła. Godna pochwały kreska i fajne wybuchy. Brak natomiast dbałości o szczegóły Dla przykładu - ogień zdaje się nie przypalać nikomu włosów. Świetne BGM-y. W tym część z wcześniejszych Votomsów. Fabuła toczy się równolegle na dwóch płaszczyznach: mamy Chiriko walczącego o przeżycie i eksperymentujących na nim ludzi z wywiadu wojskowego. Dobre posunięcie. Niezwykle dobry, pasujący do anime ending - nie tylko pod względem muzycznym, ale również graficznym. Jest pełny dramatyzmu, którego jednak brakuje anime samemu w sobie. OP niczym się nie wyróżnia. W świetle PF główna seria traci nieco sens. Występują pewne nieścisłości. Zupełnie jakby Chiriko utracił częściowo pamięć. Do tego dochodzą traumy, których w Pailsenie nie widać. 7/10 Zapowiedziano Ginga Eiyuu Densetsu na BD. Nie będzie to jednak master, a upconvert.
-
Nie, Firekage. Chiriko wymiata od samego początku. Najmocniej drażni typowe dla starych anime zjawisko, które buduje się następująco: 99% wrażych pocisków chybia; kiedy jakiś już trafi w maszynę, którą pilotuje ktoś z głównych bohaterów, niewiele się dzieje; natomiast by rozłożyć wrogą maszynę, wystarczy jedno liche trafienie; oraz - gdy wrogowie otaczają kluczowe postaci, nie strzelają, tylko się przyglądają; bohaterowie mają wtedy czas na pogadankę i ułożenie jakiegoś absurdalnego planu ucieczki, podczas której - oczywiście - nie trafia ich żaden pocisk. Tak jest przez całe anime.
-
Sugeruję tym samym, że jest to lepszy sposób na poznanie szczątkowej fabuły SKV, niż oglądanie serialu. W zasadzie to nie pisałem nic o schematach w fabule, a o powtarzających się - mierżących - zjawiskach.
-
Soukou Kihei Votoms to godny reprezentant wszystkich negatywnych cech anime lat '80. Bohaterowie są płascy i wcale nieinteresujący, a podejmowane przez nich decyzje, które wymusza na nich wytyczona przez autorów ścieżka fabularna, w każdym odcinku są zgoła inne. Tym samym są one niejednolite, co uniemożliwia określenie charakterów postaci. Wiemy jednak na pewno, że główny cierpi na zespół stresu pourazowego, ale nachalnie ogląda makabryczne nagrania wiążące się z jego przeszłością, którą jednak bardzo chce zapomnieć! Ma też huśtawkę nastrojów - raz kocha, raz nie, raz mu zależy, raz nie - i umiejętności - raz niszczy wrogie mechy jednym strzałem z pistoletu, innym razem cały magazynek nie starcza na zastrzelenie żołnierza. Najmocniej drażni typowe dla starych anime zjawisko, które buduje się następująco: 99% wrażych pocisków chybia; kiedy jakiś już trafi w maszynę, którą pilotuje ktoś z głównych bohaterów, niewiele się dzieje; natomiast by rozłożyć wrogą maszynę, wystarczy jedno liche trafienie; oraz - gdy wrogowie otaczają kluczowe postaci, nie strzelają, tylko się przyglądają; bohaterowie mają wtedy czas na pogadankę i ułożenie jakiegoś absurdalnego planu ucieczki, podczas której - oczywiście - nie trafia ich żaden pocisk. To irytuje. Bardzo irytuje. Drażni też niewiarygodne krążenie informacji. Na początku nikt nic nie wie. Potem jedna postać zdobywa wiedzę, ale z nikim się nie dzieli. Ostatecznie posiadają ją wszyscy (vide Wiseman). Nie mam pojęcia skąd. Twórcy pewnie też. Ponadto dowódcy wojskowi do wyszukiwania tajnych danych w bazach satelitów potrzebują sekretarek. Ale telefony odbierają sami. Sceny walk są straszliwie chaotyczne. Do tego stopnia, że niekiedy trudno połapać się kto kogo, gdzie i czym. Długość serialu SKV (52 odcinki) ma swoje zalety i wady. Do pierwszych niewątpliwie zalicza się fakt, że odczuwa się, że wędrówka ucieczka Chiriko jest długa i mozolna, daje w kość. A cała reszta to wady, bo anime ma tylko jeden wątek, tedy początkowo każdy odcinek to walki i walki, i walki, i... Fabuła (która mógłby nosić tytuł "kim ja jestem?") pojawia się dopiero w ostatniej części anime, około 43. odcinka. Wcześniej były tylko wspomniane walki. » Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Finisz Ostatecznie Chiriko dowiaduje się, że jest Nadczłowiekiem i postanawia, że nie pasuje do czasów, w których się znalazł, i prosi, by wystrzelić go w kosmos w kapsule kriogenicznej. Koniec. ospojlerowano
-
Potwierdzam. Przyjemna komedia, ciepły romans - słowem: dobre anime. Czego nie można natomiast powiedzieć dalszych częściach, za wyłączeniem rozdziału świątecznego. Może się okazać, że moje nadzieje odnośnie Clannadu na BD wcale nie są płonne, oto bowiem zapowiedziano Kanon serwowany na niebieskim.
-
Program do zarządzania bazą na anidb. Sam dodaje pliki po wskazaniu katalogu, obsługuje powiadomienia (lepiej, zdaje się, niż system działający na stronie) i coś tam jeszcze... Ja nie używam.
-
Całkiem nieźle się to prezentuje. Dotychczas nie miałem styczności z One Piece. Szkoda, że - gdybym miał zacząć oglądać - jestem 400-ileś odcinków w tyle.
-
Nie taki był mój zamiar. Stąd wcale nieniska ocena i słowo sprostowania. Obejrzeć można, ale nie ma się czym ekscytować. Taaak. Najgłębiej zapadła mi w pamięć właśnie ta część Suzuki... Chociaż ogółem anime jest porządne. Pominąwszy niemal zupełne olanie wątku sportowego. No to trzeba obejrzeć. Tymczasem - TRAVA. Zainteresowałem się tą krótką serią OVA, będącą jednakże początkiem dłuższej (szkoda, że kolejnych odcinków jak nie było, tak nie ma nadal), za sprawą filmu, który wszedł niedawno do japońskich kin, a który - mam nadzieję - niebawem trafi na nośniki optyczne. Mowa o Redline. TRAVA to opowiadanie o... Właściwie nie. To po prostu trzeba obejrzeć. Zaznaczyć jednak wypada, że jest wybitnie niestereotypowe. Do tego stopnia, że początkowo obawiałem się, czy może z tego wyjść coś dobrego. Jak się okazuje, może. Spróbujcie. A, pod względem obrazu wydanie V-A jest lepsze od JR.
-
Eikoku Koi Monogatari Emma: Molders Hen - kontynuacja tego nietypowego wśród anime serialu o zakazanej miłości. Poznajemy dalsze losy i narastające obawy Emmy oraz poszukiwania Williama, których celem jest czułość i ukojenie. Aranżowane małżeństwo jest coraz bliższe spełnienia, William liczy, że miłość wykwitnie z czasem - tego samego pragnie Eleanor. Lecz panicz nie zdołał wymazać służki z serca... Wciąż piękna treść i forma. Godne polecenia anime. Higashi no Eden - ZAWÓD ROKU. Fiasko twórcze. Znakomity pomysł zmarnowany w wielkim stylu. Fundamentalnym uchybieniem jest pomieszanie dwóch niepowiązanych historii. Porwała mnie poważniejsza partia fabularna, która kręci się wokół ogromnego spisku, gry spełniającej zachcianki i ambicje, lecz w której niepowodzenie opłaca się śmiercią. W dodatku zostałem rzucony w sam środek tej szaleńczej rozgrywki, co tylko spotęgowało napięcie! (IV mówiący "bang!" - to było świetne!) Ale jak wyobrażacie sobie takie anime? Może mroczne, brudne, wulgarne, nieetyczne i pełne krwi? I z takim obrazem przed oczami siadacie do Edenu. Co widzicie? Słodką buźkę dziewczyny, której imienia nawet nie zapamiętałem i (trzeba przyznać, że pani Morikawa Satoko pięknie odwzorowała styl pani Umino Chiki) pstrokato ubarwione rysunki. Drugą partię tego serialu stanowi opowiastka o grupce zdolnych studentów, która została tu wpasowana chyba z konieczności. W dodatku ten element nadprzyrodzony jest pożałowania godny - czy możliwości manipulacyjne Juiz nie znają granic? Akcja zaczyna się rozkręcać dopiero w 11 - ostatnim - odcinku! Przy takim tempie Eden powinien mieć 111, nie 11 odcinków. Wciąż jednak byłby nieudaną fuzją komedii romantycznej z historią spisku. Słowem sprostowania. To anime jest jak trailer: daje chwilowo zasmakować czegoś, kształtu czego jeszcze dokładnie nie znamy - i dlatego łatwo jest wystawić pochopną notę. Dlatego pomimo mojego krytycznego stanowiska nie odwodzę od oglądania, bo to całkiem interesujący materiał, który warto znać. Trójwymiarowe rendery wozów, helikopterów czy rakiet jeszcze ujdą, ale ludzi - nie. Ach, muzyka (Oasis, Kawai Kenji) na piątkę, tylko utwór z endingu jest do chrzanu. Przedstawienie graficzne ani OP-a, ani ED-a nie trafia w mój smak (Grain Haishimy Kuniakiego i opening Monstera mają u mnie niezagrożone dotychczas pierwsze miejsce). Nie wiedziałem, gdzie to wpasować, więc zostało na koniec. Myślę, że mimo wszystko 7 albo 8/10 się należy. Plusy i minusy zzizzy'ego również są celne.
-
Zawsze mogło paść na Chińczyków. A nie sądzę, by rysowali to Japończycy. Czas pokaże. Heh. Lepiej nie. Kumo no Mukou, Yakusoku no Basho - pierwsze anime, które oglądam po raz trzeci. I wciąż jest równie wspaniałe i niemal bezkonkurencyjne. Pan Shinkai jest mistrzem w wielu dziedzinach. To anime wzrusza do łez swoją historią, zdumiewa niebiańskim pięknem rysunku i ściska za serce urzekającą muzyką. Windaria - ... Posłuchajcie mojego opowiadania, bo o niebo lepiej na tym wyjdziecie, niźli oglądając anime. Były sobie dwa połączone trwającym od setek lat paktem pokojowym królestwa - Isa i Paro - oraz silnie zależna od pierwszego wioska Saki. W niej, wśród garstki włościan żyją kochankowie Izu i Marin. Odnotujmy także, że królewna Isa i królewicz Paro kochają się uczuciem głębokim a szczerym. Pewnego pięknego dnia, gdy Izu i Marin sprzedawali wyhodowane przez siebie warzywa na targowisku Isa, zdarzył się srogi wypadek. Wysłanemu przez Paro zbirowi udało się obejść tęgą straż w postaci nieuzbrojonego, śpiącego staruszka i skraść klucze do śluzy. Bo trzeba wam wiedzieć, że choć powszechnymi maszynami są tu samoloty, miasto nawadniane jest akweduktem. Tak więc Zbir-san wkłada klucz w kołowrót i kręcąc nim, unosi kilkusettonowy kamienny blok. Woda zaczyna zalewać miasto. Ludzie uciekają w popłochu. Izu podejmuje mężną decyzję i rzuca się na ratunek miastu, w którym prowadzi handel! Udaje mu się uratować je od zagłady. I tyle. Nic. Żadnej nagrody ani uznania. Zaczynają krążyć plotki, jakoby Paro miało złamać pakt i wszcząć wojnę z Isa. Obydwa królestwa wysyłają emisariuszy do wioski Saki, prosząc jej mieszkańców o jakże cenną pomoc w wojnie. Zachęcają darowiznami. Na spotkanie z Izu przybył sam premier Paro (który wie, czego dokonał rano Izu). Ofiarował mu lśniący czerwony motor lewitacyjny i poprosił, by przybył na nim do Paro, celem pomocy w wojnie. Izu podejmuje decyzję. Opuszcza wybrankę swego serca, obiecując, że do niej wróci, i wyrusza do Paro, by wspomóc je w wojnie przeciwko osobiście uratowanemu rankiem Isa. Królewna i królewicz wymieniają listy. Nie chcą wojny i próbują przekonać rodziców, by jej zaniechali. Bezskutecznie. Isa zaczyna przygotowania do zbrojnego wystąpienia. Ptaszki śpiewają, słoneczko świeci, dzieci targają armaty, kobiety uczą się strzelać z kusz, mężczyźni przygotowują wielki na pół miasta balon, który ma zostać wysłany na przeszpiegi. Żołdacy Paro chleją gorzałę i jeżdżą czołgami do zamtuzów. Wojna rusza pełną parą. Balon startuje z Isa. Tuż za miastem napadają na niego samoloty Paro. Ludzie z balonu strzelają z kusz do wrażych samolotów. Trafiają. Strącają kolejne raz za razem. W końcu jeden z wraków uderza o pokład balonu i zabiera go ze sobą na ziemię. Bum! Izu dociera do Paro. Otrzymana od premiera przepustka okazuje się niewiele warta dla królewskich strażników, którzy poganiają go salwą z karabinów maszynowych, przy okazji wyśmiewając i wyzywając od najgorszych. Tedy chłopak szlaja się po ulicach zapchlonego, szarego, zepsutego Paro. Na froncie rozpoczyna się ofensywa wojsk lądowych. W efekcie różnych zbiegów okoliczności władcy obydwu królestw przenoszą się na tamten świat. Władzę przejmuje nie kto inny, jak królewicz i królewna. Trwa rzeź. Dusze poległych, przybrawszy postaci czerwonych ptaków, wędrują do przelatującego ponad Okrętu Duchów. W końcu na polu bitwy zostają jedynie kochankowie. Przekrzykują się: "jak możesz!" i "trzeba skończyć tę bezcelową wojnę". Ostatecznie królewna Isa zabija królewicza Paro z pistoletu (nie kuszy), po czym popełnia samobójstwo. Izu tymczasem niewiadomym sposobem dostaje się na audiencję u królowej Paro. Dostaje rozkaz... otwarcia śluzy i zalania Isa. W zamian oferowane mu są złoto, zamek i kobiety. Chłopak bez wahania przystaje na propozycję. I sumiennie, bez mrugnięcia wywiązuje się z zadania, na pohybel miastu, które ostatnio uratował. Zgodnie z umową zostaje szczodrze obdarowany. Spędza trzy miesiące, pławiąc się w luksusie. Towarzyszy mu tajemnicza kobieta. Okazuje się, że jest ona na usługach premiera, a ten zleca jej zamordowanie bohatera. Dziewczyna spędza z nim (kolejną) noc, by nad rankiem podjąć próbę uduszenia go gumą z majtek. Gdy ten sposób zawodzi, a bohater zostaje wyrwany ze snu, zabójczyni sięga po miecz. "Teraz się uda!" - myśli. Jakże się myli! Izu, wywinąwszy się śmierci, mówi do siebie: "Ha! Jestem mądry i nie pozwolę, by Paro mnie wykorzystywało!". Ucieka. Gdy staje przed zatopionym Isa, otwiera szeroko usta i zdaje się nie wierzyć własnym oczom. "Co tu się stało?!". Wnet przypomina mu się, że miał tu kiedyś ukochaną. "No faktycznie!". Wraca do domu i zastaje ją wciąż czekającą jego powrotu. Marin momentalnie wszystko mu przebacza i... oznajmia, że teraz może odejść w spokoju ducha. Jej dusza odlatuje w stronę Okrętu. Iza biegnie na nią ile sił w nogach. Przez pola, wzgórza, nawet jeziora. Zatrzymuje go bezbrzeżne morze. Zapłakany, patrzy w niebo i zaklina się, że zostanie kolejnym pilotem Okrętu, by zostać ze swoją ukochaną po wieki. Motywy wszczęcia wojny nieznane. Tylko bezczelny napis: "Legend of fabulous battle THE END". Mimo że można wyciągnąć z niego jakieś proste wnioski, anime to poraża głupotą bez dna i lepiej szukać morałów gdzie indziej. Na przykład w Elementarzu. Poziom by się zgadzał. Zróbcie sobie przysługę i nigdy nie oglądajcie Windarii.
-
Pewnie Koreańczycy rysują. :P
-
Okej. Rozumiem. Taki smaczek - pod tytułem eden*. A jak Minori, to Shinkai Makoto, Harada Hitomi i Tenmon. Wspólnie czynią cuda. (Niestety, tego openingu nie reżyserował Makoto.) Dzięki życzliwości tegoż przedsiębiorstwa na YT obejrzeć możemy również nagrania prezentujące inne owoce ich pracy, do czego szczerze zachęcam. Świeży trailer King of Thorn. Robi wrażenie. Wywołuje dreszcze. Pozbawia tchu. I... przywodzi na myśl Blue Gender. Ciekawe tylko, czy film spełni oczekiwania, które rodzi zapowiedź. Premiera w 2010.
-
Borsuczy, z uwagi na to, że filmu nie widziałem, mogę się mylić, ale (uwaga! spojler) obrazek z anidb sugeruje mi, że nie należy oglądać filmu przed drugim serialem. Nawet jeśli to inny bieg Tomoyowej historii. Czy mylnie?
-
No to podług gatunków: krwawe samurajskie Shigurui, detektywistyczny Monster lub nieco łagodniejsze Tantei Gakuen Q, fantastyczne Juuni Kokuki, cyberpunkowe Ergo Proxy czy Bubblegum Crisis tudzież cięższe Serial Experiments Lain i Boogiepop wa Warawanai, wielorakie Ginga Eiyuu Densetsu, sportowe Hajime no Ippo i filmy Nasu Andalusia no Natsu oraz Suitcase no Wataridori, relaksujące Asatte no Houkou, muzyczny Beck, miłosno-komediowe Marmalade Boy i Hachimitsu to Clover. A także nieskategoryzowane Mononoke (cyrulika z tego anime spotkać można też w trzech ostatnich odcinkach Ayakashi stanowiących osobną, bardzo dobrą historię) i Mushishi. Każda okazja jest też dobra, by polecić Byousoku 5 Centimeter i Kumo no Kumou, Yakusoku no Basho. Evangeliona również. :)
-
O bohaterach Keya mieliśmy już w tym temacie krótką pogadankę. Nie odnoszę się konkretnie do Tomoyi (bo Clannad oglądałem wieki temu), ale jestem zdania, że ichnie główne postaci męskie są nazbyt wyidealizowane. Zalecam odwrotną kolejność. Nie ma już takich anime. Pominąwszy starocie. Weszliśmy w erę, której głównymi tematami są loli i kawaii joseito uczennice w różnych odsłonach. Wystarczy przyjrzeć się zapowiedziom tytułów z tego i przyszłego sezonu. Monotonia aż mdli.
-
Kujira no Chouyaku (a.k.a. Glassy Ocean) - anime z gatunku alternatywnych. Pod warunkiem, że lubi się (ja lubię) krótkometrażowe, kuriozalnie ukształtowane historyjki, po obejrzeniu których odnosi się wrażenie, że nie zrozumiało się nic, a jednak pojęło się wiele, obejrzenie tej jest niezgorszym sposobem na spędzenie 23 minut. 7/10 Eikoku Koi Monogatari Emma - nietuzinkowa w szeregach anime historia romansu, który rozbłysł między dwoma stanami społecznymi XIX-wiecznej Anglii. Koncept dość oklepany, ale tu ładnie zrealizowany. To spokojnie i z wolna płynąca kreacja, ukazująca obawę panny służki Emmy przed wstąpieniem na wyższy stopień społeczny i wynik presji, jaką wywierają na niej prawidła ogółu, oraz nadmierną dbałość o tradycję, której sprzeciwia się młody "panicz" William. Zakazana miłość. Mezalians. Tfe, fuj i "wogule", wstyd, srom i hańba, "co ludzie powiedzą" - czyli reakcje postronnych. Romans, w którym my - widzowie - szczerze prosimy Fortunę o przychylność dla zakochanej pary. Najczystszej wody kompozycjami z openingu i endingu należy się delektować. Coś pięknego. 8/10
-
Porównanie A - 720p YSOSRS PSNrip B - 1080p THORA BDrip
-
Łakomym na jakościowy wypas również przyjdzie poczekać. Nana - Przypadek sprawił, że wpadły na siebie w pociągu. Zasiał ziarno wielkiej przyjaźni, które żywiły deszcze wspólnie spędzonych chwil. Wykwitło z niego silne uczucie. I arbuz. Z solą. (Tak się u nich je.) Arbuz - Nana - choć twardy na zewnątrz, gdy rozcięty, jest miękki i delikatny i łatwo wyskubać zeń pestkę. Sól - Hachi - choć nadaje smaku, to łatwo ją rozsypać, a i w wodzie rozpuszcza się prędko, lecz gdy ta wyparuje... Piękna kronika. Nielicha i poważna, dojrzała. Nieco jak Hachimitsu to Clover w innej filiżance. To miłosne rozterki i marzenia o przyszłości, te naiwne i te w zasięgu ręki, to miłość i zdrada, postoje na rozstajach ścieżek życia, przyjaźń i rozłąka. Rezygnacja. Rozdarcie. Strach... Samotność... Teraz okiem krytycznym. Hachi to, mimo że w głębi dobre dziewczę, histeryczka. Jest tępa jak but (co z czasem jej jednak przechodzi) i za bardzo interesuje się innymi, nie wie, czego chce, i nie docenia tego, co ma. Nana natomiast... Arbuz. Yasu to solidny gość. Nobu - czuły chłopak. Layla - wrażliwa dziewczyna. Początkowo większość bohaterów wydawała mi się niesympatyczna, ale to wrażenie z czasem zniknęło (gdzieś w okolicach 30. odcinka). Towarzyszące od samego początku kwestie narracyjne są bardzo mocnym punktem tego anime - wywołują głębokie uczucie niepewności odnośnie zakończenia. BGM-y dobre, muzyka (tę z wokalem mam na myśli) jak dla mnie kiepska, punk do mnie nie przemawia. Nie ma zapowiedzi kolejnych odcinków pod koniec - to na plus. Nie lubię ich, bo psują zabawę, i zawsze omijam. Rysunki nie dość, że nieładne (ale chyba się przyzwyczaiłem po tylu odcinkach), to wykonane niesolidnie. Animacja jest do luftu. A w scenach śpiewu ruchy ust malowane były chyba zupełnie przypadkowo. Szkoda, że końcówka jakaś urwana. Ale chwyt z ostatniego odcinka całkiem niezły. 9/10 spokojnie. Polski sub grupy Anime Garden, choć niepozbawiony błędów, jest wybitny. Tłumacz - suzaku - spisał się na medal.
-
\(--)/ マイッタ A to dopiero początek, bo: (...) they have announced that several of their kick-ass franchises, such as Blade, X-Men and Planet Hulk [zabrakło tu zapowiedzianego również Iron Mana - uzupełnienie], will be soon produced in Japan.
-
Hajime no Ippo: New Challenger - to, co niepokoiło mnie, kiedy dowiedziałem się rok temu, kto zasiądzie na krześle reżysera nowego serialu, poczułem już w pierwszym odcinku. Zmiana reżysera w zauważalny sposób wpłynęła na drugi serial z Ippo w tytule. Została stara dobra kreska, teraz nawet lepsza, bo w HD. Takamura wciąż odstawia takie cyrki, że zadławić się można ze śmiechu. Aoki zresztą też. Komedia to przezabawna. Do różnic zatem. Przede wszystkim zmieniła się muzyka - gitary, mimo że jeszcze pobrzękują, zdominowane zostały przez skrzypce i fortepiany. Anime nabrało pokaźny ceber dramatyzmu. I zdołało go przełknąć. Tym samym zmienił się charakter tej powieści. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby pasował lepiej niż ten, który wybrał poprzedni reżyser. Ringowe boje, prowadzone w akompaniamencie świstów, wybuchów, trzasków, szczęków i chrzęstów, nadal przypominają starcia nadludzi, kolosów, maszyn dysponujących niewyobrażalnie ogromnymi pokładami siły i ducha. Szkoda, że części pojedynków poświęcono bardzo mało uwagi. Zwłaszcza potyczkom Ippo (o nim w ogóle mało się tu mówi). OP/ED są kiepskie, zwłaszcza w porównaniu z tym, czym dysponował pierwszy sezon. Mimo minusów i uchwytnej zmiany to wciąż przezabawna komedia, bardzo dobre anime o tematyce sportowej i piękna powieść o ludzkich emocjach. 10/10 Kolejny sezon w przygotowaniu! Heisei Tanuki Gassen Ponpoko - najnudniejsze i zarazem najgorsze anime Studia Ghibli, jakie widziałem. Mimo mocy historycznych i obyczajowych naleciałości jest zwyczajnie miałkie właściwie nie, bo świeci przekazem, niestety forma tegoż jest nazbyt szara i nienęcąca. Jedyne, co mi się w nim podobało, to ending. 4/10