"Nie możesz siedzieć cały czas w domu. Jest weekend, musisz kiedyś wyjść do ludzi."
"Heja. Wyjdziesz z nami na jakąś imprezę? Podobno w XXX jest dziś wstęp wolny, pasuje się rozerwać."
"Nie możesz nie jechać na imprezę firmową. Będzie bankiet, zabawa do rana, jakieś konkursy integracyjne, będzie zajebiście!"
I wiele innych tekstów z przeszłości, po których większość moich znajomych miałaby banana na gębie od ucha do ucha a w mojej głowie kotłowało się tylko, jaką wymówkę znaleźć
Dopiero po jakimś czasie potrafiłem zdefiniować to, kim jestem. Jestem introwertykiem. Od tego czasu mam spokój, po prostu ładnie odmawiam i tłumaczę, że to nie dla mnie. Masowe imprezy, na których jest 99% nieznanych mi osób, które ciągle o czymś chcą gadać, głośno się śmieją, tańczą i robią inne przerażające rzeczy ... Po prostu bosko
Dajcie mi kogoś face to face, w przyjaznym mi otoczeniu, mogę pogadać i wiem, że nieźle mi to wyjdzie. Ale zabierzcie mnie na imrezę, gdzie ludzie "chcą się rozerwać" i po niedługim czasie będę chciał dać nogę.
I powiem szczerze - nie jest mi źle z tym stanem. Rozumiem, że są osoby, które potrzebują innych ludzi wokół siebie, żeby ciągle coś się działo, itd. Nie postrzegam świata tak jak one, ale nie wszyscy musimy być tacy sami... Pamiętam jak swego czasu próbowałem się dostosować, chodziłem na jakies bacówki, imprezy etc., ciągle dostawałem smsy od znajomych, żeby gdzieś wyjść. Ale problemem było to, że ja tych ludzi nie potrzebowałem, mogłem za to siedzieć sam w domu, bez żadnego radia, bez żadnej muzyki, przy jakiejś gierce, filmie, forum i było tip-top. Teraz mam żonę (która też jest introwertykiem z nastawieniem do ludzi "kill'em All") i córkę i oprócz nich nie odczuwam potrzeby utrzymywania bliskich relacji z innymi osobnikami homo sapiens.
Co "najgorsze", zdarzają się sytuacje, że spotykam się z kimś, świetnie mi się rozmawia, czuję się, jakbym spotkał bratnią duszę i umawiam się na kolejne spotkanie, ale po kilku godzinach wracam do swojego bezpiecznego świata, do swojego azylu i już kompletnie nie mam ochoty spotkać się z tą osobą ponownie. Nie rozumiem, jak to się dzieje, ale kompletnie mi to nie przeszkadza i dobrze mi z tym, jaki jestem
Wiem, że to post pewnie niewiele wnoszacy do tematu, ale w jakiś sposób dobrze jest widzieć, że jest coraz większe zrozumienie dla ludzi takich jak ja, choć pewnie jeszcze trochę czasu upłynie, zanim odepnie się nam łatki gburów, samotników "bez przyszłości", chorych (no bo jak tu nie wyjść do ludzi) etc.
Ale olać to. "chomicza kula" ma solidne ściany