-
Postów
5174 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Ostatnia wygrana und3r w dniu 9 Sierpnia 2012
Użytkownicy przyznają und3r punkty reputacji!
O und3r
- Urodziny 01/01/1987
Contact Methods
-
GG
3188318
Profile Information
-
Płeć
Mężczyzna
-
Skąd
Litwini wracają?
-
Zainteresowania
Film, muzyka i inne...
Ostatnie wizyty
5581 wyświetleń profilu
Osiągnięcia und3r
Newbie (1/14)
17
Reputacja
-
Diagnostyki nie robiłem nigdy, ale za zmianę kompletu opon (17'' alu) dałem ostatnio 150. Generalnie faktem jest, że usługi są w Warszawie droższe niż w mniejszych miastach (chociaż wątpię, czy droższe niż np. w Krakowie - na pewno restauracje w Krakowie są co najmniej tak samo drogie, a moim zdaniem gorsze), znacznie droższe są też mieszkania i więcej płaci się za ich wykończenie, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego - w Paryżu też jest drożej niż nawet kilka kilometrów pod nim, to samo tyczy się właściwie każdej europejskiej stolicy. Płaci się za bliskość centrów handlowo-usługowych, bliskość do miejsca pracy, mnogość teatrów i innych obiektów kulturowych, etc... A że nie każdy tego potrzebuje, to cóż - nikt nie broni kupić mieszkania/domu na przedmieściach.
-
Moment, moment... Czy innym jest administracyjny wymóg "wyższe być musi bo tak", rzeczywiście spotykany w korporacjach (Google też jest dobrym przykładem), a czym innym ocena kandyta na podstawie skończonej uczelni, czego się praktycznie w branży od dawna nie spotyka. Myślę, że w Intelu nie mieliby problemu z zatrudnieniem świetnego programisty po biologi molekularnej albo po marketingu, byle tylko miał wyższe (u umiał pisać kod ). Nawet w Google, jak ktoś byłby wybitny, to pewnie by mu sami zaproponowali sfinansowanie wykształcenia. Swoją drogą, z ciekawości zapytam - co właściwie robią ci studenci na tych praktykach Intela? Poważnie? Interesujące, aż sam chyba się naucze Androida pod kątem własnych potrzeb. Czy z iOSem sytuacja wygląda podobnie? Chętnie bym sobie napisał kilka aplikacji sam dla siebie, bo co z tego, że są miliony w AppStorze, skoro nawet te drogie nie spełniają często moich oczekiwań co do funkcjonalności i user friendly. A może podjąłbyś się (a jeśli specjalizacja nie Twoja, to może masz kogoś godnego polecenia) napisania aplikacji na Androida/iOS na podstawie bardzo precyzyjnych wytycznych? Nawet jak jesteś gotowy wydać majątek, to i tak jest ciężko ze znalezieniem kogoś, nad kim nie trzeba stać (na co ja np. nie mam ani czasu ani ochoty) i po kim nie trzeba poprawiać. Ostatnio przepłaciłem jakieś 20 000, bo efekt końcowy, mimo stosunkowo wysokiej ceny (chociaż i tak znacznie niższej niż potrafią sobie czasem krzyknąć warszawscy "fachowcy", jeden za 5 m2 łazienki przygotował ofertę na 22k, oczywiście cena bez materiałów), i tak nie był zadowalający. Całe szczęście teraz mam już zaufanych ludzi - człowiek uczy się na błędach. Jeszcze te 20k odkuję sobie z nawiązką, bo polecam teraz ludzi którzy robili mi ost. mieszkanie dalej, inkasując skromny procent, heh. Jeszcze co do wykończeniówki oraz w sumie wszystkiego innego - nauczyłem się ostatnio, że niestety na dosłownie wszystko trzeba podpisywać umowy, najlepiej obwarowane karami umownymi. Nawet jak zleca się coś za głupie 100 zł. Jak fachura nie chce podpisać umowy na wykonanie zlecenia (z zapisami, że jak coś uszkodzi przy okazji to ponosi koszt, z terminami, karami za ich niedotrzymanie itp.), to szukajcie następnego. Oduczyłem się ufać ludziom ostatnio.
-
Po pierwsze nie ma większego związku pomiędzy "tęgą głową", a studiami w tym kraju. Po drugie, nie zetknąłem się nigdy w życiu z pracodawcą szukającym programisty, który oceniałby kandydatów pod kątem skończonej uczelni. Programista ma umieć pisać kod. Po trzecie, z tego co piszesz można odnieść wrażenie, że nie bardzo wiesz co chcesz robisz. Programowanie to nie jest coś, na czym zarobisz dobre pieniądze "ot tak o". Jak byś od dziś obłożył się książkami, tutiorialami i zaczął wgryzać się w temat, to zaczniesz coś zarabiać może po 3 latach. A pamiętaj, że na rynku jest masa osób, programujących od 13 roku życia. Wspomniałeś, że byłeś przez parę lat "pomagierem" w wykończeniówce. Myślę, że na Twoim miejscu (oczywiście zakładając, że umiesz to robić i możesz wynieść z wykańczania jakąś satysfakcję, bo nie ma nic gorszego niż praca, której nie lubisz) wyspecjalizowałbym się w tym kierunku. W wykończeniówce brakuje naprawdę dobrych fachowców, można w miarę szybko zbudować sobie markę na jakości pracy, a kasa jest w dużych miastach bardzo dobra. Poza tym, to jest praca, którą możesz wykonywać praktycznie wszędzie, a przez wszędzie rozumiem zachód Europy.
-
Tak. I nie sugeruj się w życiu tym, co słyszysz "zewsząd".
-
Co rozumiesz przez "coś'? Cokolwiek? Jeśli mieszkasz w dużym lub przynajmniej średnio-dużym mieście, to pracę znajdziesz w max 2 dni, jak się do tego przyłożysz (nie rozsyłaj cv na portale, tylko weź kilka w teczkę, ubierz się schludnie i wyjdź z domu). Jak już się gdzieś zaczepisz, to szukaj dalej, lepszej opcji. Nie wybrzydzaj - na początku zaczep się gdziekolwiek, będziesz miał punkt odniesienia przy dalszych poszukiwaniach. Odpowiedz sobie na pytanie, czy zamierzasz pracować tylko do końca wakacji, czy też wchodzi w grę kontynuacja pracy na studiach (poinformuj o tym pracodawcę). W tym punkcie uczulam, żebyś nie mówił pracodawcy, że na 100% jesteś na długo, jeśli rozważasz zakończenie pracy wraz z początkiem studiów. Zastanów się też, skoro nie chcesz w domu siedzieć, czy nie warto wyjechać za granicę, podszkolisz język przy okazji (aczkolwiek tutaj potrzebujesz na start około dwóch tysięcy). Swoją drogą, jeżeli "każdy z kim gadałeś" znajdował pracę po maturze dopiero wrzesień/październik, to świadczy to tylko o tym, że ludzie ci wcale pracy znaleźć nie chcieli.
-
Rzeczywiście, wygląda jakby lepiej ;) Dawno nikt mnie nie poprawił, to dobrze, że czuwasz :) Polityka jednego dziecka w Chinach – Wikipedia, wolna encyklopedia Dobrze, że przynajmniej Ty nie musisz udawać. Ja oddaję miesięcznie jakieś 3k odsetek w każdej racie kredytu hipotecznego i jasne, że wolalbym nie oddawać, ale mimo wszystko bardziej mi się opłacało wziąć kredyt niż nie wziąć. Kredyt nie jest niczym złym sam w sobie, póki stać Cię na obsługę zadłużenia, wszystko jest ok. Nawet mając na koncie pół miliona "wolnej gotówki", chcąc kupić mieszkanie za pół miliona i tak brałbym na nie kredyt. Nie bez powodu często nawet bardzo majętne osoby posiadają olbrzymie zadłużenie, podobnie jest z państwami - generalnie rzecz ujmując, im bogatsze państwo, tym więcej ma długu. Wyjątkiem jest tutaj Rosja i inne państwa posiadające wielkie zasoby naturalne (głównie ropa i gaz). Z nienaftowych krajów z bardzo niskim długiem publicznym (<10%) można wymienić Honkkong (praktycznie rzecz biorąc nie będący autonomicznym państwem), Chile czy Estonię i żadnego z nich nie sposób przyrównywać do Polski. :lol: Nie ma to jak solidna argumentacja, widzę, że nauki Janusza nie idą w przysłowiowy las :P Dużo tych publikacji czytałeś, skoro wyciągasz taką statystykę? O sytuacji w Grecji i prognozowanym kryzysie w tym kraju czytałem co najmniej dekadę temu, a gdzieś po roku 2004 artykuły na ten temat pojawiały się dość często w "mainstreamowej", wcale nie stricte ekonomicznej prasie. Od dawna ekonomiści wieszczą też kryzys w Hiszpanii oraz we Włoszech. Nic, bo też nic nadzwyczajnego stawać się nie musiało. Albo raczej - powinno się stać "coś", aby Grecja ostatecznie się nie pogrążyła, a tak, po prostu ziścił się jedyny możliwy scenariusz. Z USA sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, ale w ogólnym zarysie podobna - potrzebne są cięcia budżetowe, jeśli ich nie będzie, stanie się to, co stać się musi. Problem polega na tym, że na cięcia po stronie USA czekają tylko Chiny, które ciąć niczego nie muszą i wykorzystają sytuację w Stanach do znacznego powiększenia strefy wpływów. Poza tym, Stany w przeciwieństwie do Grecji zawsze mogą jakąś wojnę wywołać, jak trzeba będzie gospodarkę rozruszać :P
-
Czyli co proponujesz, bo nie bardzo rozumiem? Zgorzkniałeś już chyba na stare lata :P Ja rozumiem, Ty chyba rozumiesz, ale większość ludzi ewidentnie nie rozumie (albo nie chce rozumieć, w końcu nieświadomość jest błogosławieństwem) i dlatego nie zabezpiecza się samodzielnie. Dlaczego, konkretnie, powinny być one w Polsce widoczne w takiej skali jak w latach 80? Nie zauważyłeś, że troszeczkę się świat pozmieniał przez minione 30 lat? Ludzie odpowiedzialni za ten wyż (nasi rodzice) jeszcze w zdecydowanej większości żyją i muszą gdzieś mieszkać, czyli ich dzieci (odpowiedzialne teoretycznie za powtórkę wyżu) muszą najpierw na mieszkanie zarobić, a nawet jeśli rodzice mogą im je kupić, to muszą jeszcze zapewnić sobie przyzwoitą pracę i dopiero później mogą myśleć o potomstwie. To nie jest tylko polski problem, dokładnie tę samą sytuację możemy zaobserwować w zachodniej Europie czy nawet w USA. Oczekiwanie, że w dzisiejszych realiach gospodarczych ludzie mający teraz między 25 a 35 lat będą mieć średnio dwójkę dzieci, jest czystą mżonką. Bardziej rozwnięte kraje na zachód od nas mają jeszcze niższe współczynniki przyrostu naturalnego, jednak równoważą je saldem migracji (Francja, Niemcy, UK, itd), więc rzeczywisty przyrost jest nieco wyższy niż u nas, ale dalej grubo poniżej 2. Europejczyków, Amerykanów, ba, nawet sporej części Azji dotyka ten sam problem. Ogólnie większość połkuli północnej się starzeje, z wyłączeniem krajów arabskich. Nie jest jednak powiedziane, że ci młodzi ludzie z wyżu lat osiemdziesiątych nie będą mieli tej dwójki dzieci nigdy, imo zakładanie rodziny w dzisiejszych czasach następuje po prostu znacznie później niż 30 lat temu. Jakiej teorii??? Jakim sposobem? Za czym niby argumentuję? Przedstawiam fakty i tłumaczę, z czego wynikają.
-
Wszystko co napisałeś wynika z kadencyjności rządów, które z kolei są bezpośrednim skutkiem demokracji. Twoje "uwagi" można sprowadzić do prostego stwierdzenia, iż demokracja jest ustrojem nieefektywnym i z tym stwierdzeniem oczywiście można się zgodzić, ale zmiana ustroju np. na monarchię do prostych nie należy. Realne działania w celu poprawy sytuacji trzeba więc wdrażać w ramach demokracji, a to wymaga świadomego elektoratu. Twoje narzekanie też nie jest zbyt konstruktywne, szczerze mówiąc. Tak, kompetencjami. Pytam o zakres kompetencji, jakimi miałby dysponować ten "ktokolwiek", mający wg Modda zastąpić instytucję ministra oraz całe ministerswo. Chciałeś chyba powiedzieć, że jesteś żywym dowodem potwierdzającym prognozy. Nie wiem skąd wziąłeś pomysł, że powinieneś mieć dwójkę dzieci. Istnieje co prawda coś takiego jak efekt echa wyżu, widoczny na tym (starym już i mocno nieaktualnym, ale nie chce mi się szukać aktualnego) wykresie, który rzeczywiście zaobserwowaliśmy, jednak w nieco mniejszej skali niż to było kiedyś zakładane. Ujemny przyrost odnotowaliśmy w roku 2011, podczas gdy GUS zakładał w wyliczeniach, że stanie się to nie wcześniej jak w 2013, ale 2 lata mieszczą się w akceptowalnym marginesie błędu. Teraz czeka nas długi okres ujemnego przyrostu, co niewąpliwie zgadza się z Twoimi obserwacjami. Z ekonomicznego punktu widzenia jak najbardziej. Nauczyciele nie są tutaj przyczyną problemu, raczej skutkiem źle skonstruowanego systemu, mającego swoje korzenie w PRLu i przez to oderwanego o współczesnych wymagań rynku pracy. Ty tak na serio? Myślisz, że w prognozach nie uwzględnia się salda migracji? Że jesteś jedyną osobą zdającą sobie sprawę z tego zjawiska? W wyliczeniach uwzględnia się tzw. przyrost rzeczywisty, biorący pod uwagę wszystko o czym napisałeś.
-
Czyżby? Wiesz, oczywiście, do czego służą ekonomistom współczynniki przyrostu naturalnego i inne dane demograficzne, które bezpośrednio przekładają się masę rzeczy, np. na takie drobiazgi jak przyszłe wpływy ze składek czy koszt emerytur? Struktura demograficzna społeczeństwa może być natomiast szacowana na kilkadziesiąt lat do przodu z niewielkim marginesem błędu. Niby czemu, nie można sobie na taki dług pozwolić? Nie ma nic złego w posiadaniu zadłużenia, o ile stać nas na jego obsługę. Nie ma to, co piszesz, niestety, większego sensu. Gdybyś się starał, to czytałbyś ze zrozumieniem np. to, co sam linkujesz. Twój błyskotliwy plan redukcji kosztów poprzez całkowitą likwidację kilku ministerstw (lol) na styk rozwiązałby problem deficytu ZUS tylko przy założeniu, że utrzymane zostałaby obowiązkowe składki. Ty zaś proponujesz ich likwidację. Można np. nie wygadywać publicznie farmazonów. Myślę, że to by wystarczyło, tak na dobry początek. Ale zdajesz sobie sprawę, że prawie każdy minister edukacji w III RP był przez pewien okres swojego życia nauczycielem (szkolnym lub akademickim), prawda? Znowu: nie znam się na tym, ale wydaję mi się, że istnieją typowo muzyczne szkoły, gdzie uczeń wybiera instrument wiodący i może go naprawdę świetnie opanować przez czas swojej edukacji.
-
Analogie między aparatem państwowym opartym na demokracji, a prywatną korporacją są dziecinnie wręcz głupie i pomijają istotne czynniki. To ja nie mam więcej pytań. Nawet swój prywatny budżet planuję na x lat do przodu, chociaż nie wiem dokładnie, ile zarobię w przyszłym miesiącu. Obowiązkiem osób odpowiedzialnych za finanse całego kraju jest planowanie z uwzględnieniem prognoz nie na lata, lecz wręcz na pokolenia do przodu. Oczywiście, te plany muszą być elastyczne, ale są konieczne. Tak, wiem, a obecnym emerytom dalej wypłacać świadczenia. Z budżetu. Nie musisz się powtarzać. I jeszcze piszesz, że "doskonale zdajesz sobie sprawę o jakich liczbach tutaj mowa" - aha, właśnie to udowadniasz cały czas. Dlatego nigdy nie będzie brany na poważnie. Czym konkretnie ten "ktokolwiek" miałby się różnić w kompetencjach od minista edukacji? Nie czuję się mocny w tej dziedzinie, ale wydaje mi się, że profilowane szkoły muzyczne jak najbadziej istnieją.
-
o_0 Budżet państwa? Twierdzisz, że prognozy budżetowe i wynikające z nich strategie makroekonomiczne są bez sensu? Wszyscy zwolennicy Janusza są tak oderwani od rzeczywistości? Jeszcze raz, do znudzenia - składka emerytalna to _nie_ są pieniądze, które są przez płatnika składek gdziekolwiek odkładane. Nie kumasz - to nie chodzi o to, żeby obcinać budżety ministerstw. Chodzi o to, żeby w ogóle je wszystkie (prawie?) zlikwidować. To jest właśnie genialny w swojej prostocie pomysł JKM.
-
Pewnie, najlepiej więc nie planować budżetu w ogóle! :P Budżet państwa też pochodzi z naszych "składek", to jest tylko kwestia nomenklaturalna, praktycznie rzecz biorąc. Równie dobrze składki na ZUS można by nazwać podatkiem. W chwili obecnej z tzw. "budżetu" i tak co roku przeznaczanych jest na świadczenia emerytalne kilkadziesiąt miliardów, składki starczają tylko na połowę wypłat (o zgrozo, kredytujemy je też od kilku lat w bankach komercyjnych, ale ciężko się temu dziwić, skoro kadencja trwa 4 lata, a spłatę linii kredytowej można odroczyć o lat nawet kilkadziesiąt, niech się przyszłe ekipy tym martwią, a co). Taki był zamysł - niestety, dla polityków bardziej kuszące jest (i zawsze będzie) przeznaczanie tych pieniędzy na cele znacznie bardziej "widoczne" dla elektoratu. Ogólnie zajmowanie się ratowaniem systemu emerytalnego jest niepopularne, co zresztą mamy okazję teraz obserwować. Nie zrobi, gdyż to o czym piszesz zajęłoby nie kilka lat, tylko kilkanaście lat (wariant i tak dość optymistyczny), politykom bardziej zaś opłaca się zajmować sprawami mającymi przełożenie na najbliższe wybory, nie na to, co będzie za kilkadziesią lat. Błędne to koło, niestety. Ja z kolei rozwinąłem po prostu Twoją odpowiedź na posta KWSa.
-
Nie pomyliło Ci się z US przypadkiem? :P Nie przesadzaj, i tak źle to wygląda, nie musisz wyolbrzymiać. Nie chodzi o emerytów. Nie trzeba być emerytem, żeby nie umieć/nie chcieć/nie mieć możliwości korzystania z "dobrodziejstw informatyzacji". Poza tym, jakkolwiek może to się wydać dziwne dla pewnych użytkowników tego forum (ludzi będących z komputerem za pan brat), niektórzy (i naprawdę nie trzeba do tego mieć 50+ lat) po prostu wolą przejść się do urzędu i pogadać z żywym człowiekiem, a nie klikać czy wisieć na infoliniach. Dlatego mnogość placówek ZUS (i innych urzędów) jest uzasadniona, przynajmniej jeszcze - wiadomo, że z czasem się to zmieni, ale pokolenie naszych rodziców musi najpierw opuścić ten świat. Ciekawym, jak żeś do tego doszedł. Naprawdę? 1/3 budżetu, lekką ręką? Z łatwością, powiadasz? Zastąpić? Nawet gdyby od dziś KAŻDY pracujący w Polsce człowiek (nieważne na jakiej umowie) zaczął odprowadzać "płaski podatek" w wysokości powiedzmy 450 złotych, przy jednoczesnym UTRZYMANIU obecnej składki emerytalnej, to i tak nie zbliżamy się nawet do wyjścia na zero do 2050 roku. A naprawdę ciekawie robi się dopiero potem, spójrz na piramidę demograficzną. Niestety, ale większość "lamentujących" nad nieudolnością rządu nie czai, o jakich liczbach tutaj mowa. Jonas zauważył słusznie, że aby założenia tzw. umowy pokoleniowej miały sens, wiek emerytalny powinien być bezzwłocznie podniesiony do ponad 80 lat. To nie jest takie proste. Strefa Euro jest "troszeczkę" większa od strefy złotego, przełożenia rodem z podręcznika podstaw ekonomii tutaj nie występują. Bardziej miarodajne są notowania EUR/USD, tam widać, że Euro systematycznie słabnie. Burza w strefie Euro prędziej wywoła rollercoaster na naszej słabej i podatnej na spekulacje wielkich graczy walucie, niż jej wyraźne umocnienie.
-
Moja rada: przestań sobie wmawiać, że istnienie składki ZUS stanowi o możności bądź niemożności oszczędzania na emeryturę samodzielnie. Załóżmy, że składka emerytalna znika od jutra, czyli zarabiasz blisko 20% więcej - czym to się różni od sytuacji, w której zaczynasz zarabiać 20% więcej z dowolnego innego powodu, np. poprzez zmianę pracy na lepiej płatną? Czy gdybyś dostał jutro ofertę pracy z pensją wyższą o 20% to zacząłbyś całe te 20% odkładać? I zanim odpowiesz przekornie ( :P ), że tak, zastanów się, czy przypadkiem nie miałeś takiego okresu w życiu, w którym zarabiałeś 20% mniej niż teraz. Za to, co odłożyłem przez pozostałe 30 lat pracy? Te składki, które mi odbierano, nie mają i nigdy nie miały wiele wspólnego z wysokością mojej emerytury, natomiast Twoja babcia może sobie dzięki nim kupić leki. Ludzie muszą zrozumieć, że składki emerytalne przeznaczane są na bieżące wypłaty świadczeń i obecnie starczają na niecałą połowę tych wypłat, reszta jest na różne sposoby kredytowana. A ponieważ kiedyś te kredyty trzeba będzie spłacić, a stosunek liczby pracujących do pobierających świadczenia jest z każdym rokiem gorszy, nie liczyłbym, na Twoim miejscu, na jakieś państwowe emerytury. Nie, nie mogłoby. Chętnie przeczytam, w jaki sposób Korwin zamierza nauczyć moich dziadków korzystania z komputera, a następnie internetu oraz obsługi zusowskich kont. Nie wiem, jak często zdarza Ci się załatwiać coś w ZUSie, ale widocznie niezbyt często, gdyż w przeciwnym wypadku rozumiałbyś, że te tysiące pracowników wcale się w tych urzędach nie nudzi. Osobiście umawiam się telefonicznie na konkretną godzinę, ze sporym wyprzedzeniem, ale sądząc po ilości osób oczekujących, kolejki są średnio na ładnych kilkadziesiąt minut i to praktycznie o każdej porze pracy urzędu. I wcale nie dlatego, że jedno stanowisko działa, a przy pozostałcyh panie sobie kawę piją na "przerwie" - dzieje się tak dlatego, że do ZUS przychodzi w różnych sprawach naprawdę sporo osób, głównie starszych, i to dla nich są ci urzędnicy Prywatyzacja takiego molocha jak ZUS w polskich realiach musiałaby się skończyć katastrofą, zresztą nie widzę nawet sensu takiego działania. Obligatoryjność ubezpieczenia jest niestety konieczna, ponieważ gdyby ją znieść, 95% osób nie ubezpieczyłaby się dobrowolnie, co też, prędzej czy później, skończyłoby się fatalnie. Co do "dotychczasowe należności wypłacać z podatków" - zdajesz sobie sprawę, że mówimy tutaj o kwocie trzynastocyfrowej? Skąd Korwin zamierza to wziąć, ze swojego kapelusza? Poważnie pytam - wielokrotnie słyszałem, jak mówił o tym genialnym planie, ale nigdy jakoś nie wyłapałem w jaki sposób tak gigantyczna kwota zostałaby zebrana z podatków. W istocie, koszta operacyjne to drobne w kontekście realnych potrzeb. Robię to zawodowo :)
-
Szef Solidarności: "pamiętajcie, że ta ustawa jest tylko na chwilę!" - oby, wkrótce (15 lat?) trzeba będzie podnieść do 70 lat. Posłowie PiS: "praca do 67 roku ok, ale dobrowolna" - a broni ktoś komukolwiek zakończyć pracę zawodową w wieku 65, 60, a nawet 50 lat?