Skocz do zawartości
MeHow

Zapis rozmów załogi samolotu IŁ 62M "Kościuszko"

Rekomendowane odpowiedzi

Przykro sie czyta relacje z czarnych skrzynek,zwlaszcza jesli nie mozna nic zrobic bo nic nie dziala.

Szczegolnie przykro sie czyta jak sie pracuje na lotnisku i ma sie okazje slyszec przebieg normarnej konwersacji kokpit - ziemia. Zreszta to trzeba uslyszec zeby zrozumiec.

Na szczescie il'y juz nie lataja.

Teraz LOT ma 767 (wersja krotka 200 jak dobrze pamitam) mniej awaryjne sa.

 

Tak swoja droga to pamietam jak skutki tego wypadku pokazywali w telewizji. mialem w tedy jakies 6 latek.

 

Update jak kogos interesuje ten temat to zapraszam na AIR DISASTER

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no... czytanie zapisu rozmow z czarnych skrzynek, jest troche... jak zasmutator. No coz :( moze niektorych to zainteresuje.

 

troche dlugie Smile

masz jakies streszczenie Wink ?

Wykazales sie wielka ignorancja :/ :/ :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hymm przecyztałem to i jakoś mnie "nie wzieło", chociaż podziwiam opanowanie i optymizm, nie poleciała żadna tzw. "<span style="color:red;">[ciach!]</span>a" , ale za bardzo nei wiem czemu im się nie udało na tym okęciu wylądować, wybuchli? Czy jak? czy byli za wysoko żeby wylądować? A czemu nie lądowali w tym modlinie i jakaś "ostawa or sth"?

 

Dziwne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

- samolot pełny paliwa

- nie sterowny

- bez prądu

- uszkodzony

- rozchermetyzowany

- z pożarem

- brak procedur ratunkowych

- bez dwóch silników

- skierowany chyba tak by grzmotną bezpiecznie poza Warszawą

I ty się pytasz czemu im się nie udało

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

- samolot pełny paliwa

- nie sterowny

- bez prądu

- uszkodzony

- rozchermetyzowany

- z pożarem

- brak procedur ratunkowych

- bez dwóch silników

- skierowany chyba tak by grzmotną bezpiecznie poza Warszawą

I ty się pytasz czemu im się nie udało

Pytam się bo mieli lądować awaryjnie i w końcu nie wiadomo co się stało, albo ominołem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla tych, którzy byli wtedy jeszcze zbyt mali by coś pamiętać....[']:

 

 

 

"9.05.1987 r. Katastrofa samolotu IŁ-62 M "Tadeusz Kościuszko"

9.5. Warszawa. (PAP). 9 bm. po godz.11.00 pod Warszawą w Lasach Kabackich wydarzyła się tragiczna katastrofa. Rozbił się polski samolot pasażerski IŁ-62 M "Tadeusz Kościuszko" lecący czarterem z Warszawy do Stanów Zjednoczonych. Zginęły 183 osoby. (PAP).

 

Od katastrofy "Mikołaja Kopernika" minęło ponad siedem lat. LOT nadal wozi pasażerów za ocean radzieckimi samolotami marki IŁ. Ale w 1987 r. są to już nowsze modele, oznaczone jako IŁ-62M. Literka M oznacza modernizację. Co się w tych samolotach zmieniło? Niezbyt wiele. IŁ ma teraz nieco lepsze wyposażenie radionawigacyjne, a przede wszystkim nowe silniki i dodatkowy zbiornik paliwa w stateczniku pionowym. Silniki mają większy ciąg i mniej zużywają paliwa. Wszystko to pozwala na zwiększenie zasięgu lotu o około tysiąca kilometrów.

 

Nie zmienia się jednak to, co przesądziło o tragedii "Mikołaja Kopernika" - jakość materiałów użytych do budowy samolotu i jakość jego wykonania. Radziecki producent nigdy nie przyznał się do tego, że zniszczenie wału turbiny w drugim silniku "Kopernika" nastąpiło w wyniku niedoróbek. Także po katastrofie Kościuszki moskiewscy rzeczoznawcy uparcie będą dowodzić, że zniszczenie silnika było skutkiem, a nie przyczyną katastrofy w Lesie Kabackim - do dziś największej katastrofy w historii polskiego lotnictwa cywilnego.

 

IŁ-62M - konstrukcja z 1971 roku. Do eksploatacji w Aerofłocie wszedł w 1974 r. Od 1979 r. także w wyposażeniu LOT-u. Polski przewoźnik kupuje nowe samoloty za ruble i na kredyt, w rozliczeniu zwracając zużyte IŁ-62, które wcześniej latały nad Atlantykiem. Do 1984 r. LOT kupi siedem samolotów IŁ-62M. Ostatni z nich otrzyma znak rejestracyjny SP-LBG i imię "Tadeusz Kościuszko". Do 9 maja 1987 r. samolot ten będzie przebywał w powietrzu niecałe siedem tysięcy godzin. Niewiele zważywszy, że trwałość IŁ-62M przewidziana jest na trzydzieści tysięcy godzin lotu, zaś okres międzyremontowy wynosi dziesięć tysięcy godzin.

 

*

 

Jest sobotni, majowy poranek. Piękna, słoneczna pogoda. Kościuszko poprzedniego wieczora wrócił z Chicago. Lot przebiegł bez emocji. Dziś startować ma do Nowego Jorku. Lot czarterowy. Również przygotowania do tego lotu przebiegają normalnie. Emocje przeżywa tylko dwoje pasażerów, mających kłopoty z odprawą celną. Pani Janina Szulc, od kilku miesięcy mieszkająca w New Jersey, nie zgłosiła do odprawy dwóch drogich futer. Celnicy dokopali się do nich. Formalności z wypisywaniem dodatkowych dokumentów przeciągają się. "Kościuszko" nie czeka. Pani Janina klnie w duchu drobiazgowych celników. Półtorej godziny później będzie ich błogosławić, rzucać się na szyję przybitym wiadomością o katastrofie ludziom na Okęciu z okrzykiem: "Ja żyję!" W poniedziałek zaś wręczy skrupulatnemu celnikowi ogromny bukiet kwiatów.

 

Pokład jest pełen ludzi. Nad stu siedemdziesięcioma dwoma podróżnymi (w tym siedemnastoma z paszportami USA i dwudziestoma pięcioma Polakami zamieszkałymi za granicą) czuwa jedenastoosobowa załoga. Pierwszym pilotem "Kościuszki" jest tego dnia kapitan Zygmunt Pawlaczyk, 59 lat, jako pilot cywilny w PLL LOT od 1955 r. Łącznie prawie dwadzieścia tysięcy godzin w powietrzu, w tym jako dowódca IŁ-62 3725 godzin lotu. Niewielu kolegów dorównuje mu doświadczeniem. Oprócz niego załogę tworzą II pilot Leopold Karcher (2357 godzin na IŁ-62), radiooperator, nawigator, dwóch mechaników pokładowych i pięć stewardes. Na pokładzie jest także troje innych pracowników LOT-u, w tym naczelny lekarz służby lotniczo-lekarskiej, Jan Skibniewski, udający się na kongres do Las Vegas.

 

Najstarszą osobą w samolocie jest 95-letnia Amerykanka pochodzenia polskiego - Kazimiera Hanson-Adrian, najmłodszą - lecąca z rodzicami półtoraroczna Yvette Victoria Trubisz, najurodziwszą bodaj - młodsza stewardesa, 24-letnia Beata Płonka, wysoka blondynka z pięknymi włosami. "Była naszą prawdziwą gwiazdą, chcieliśmy ją wszędzie wysyłać, żeby nas reprezentowała" - będzie później opowiadał o niej zastępca kierownika wydziału personelu pokładowego w LOT. Na innych pasażerów będą czekać za oceanem bliscy. Dziesięcioletnia Maggie Barszczewska przyjedzie na lotnisko Kennedy'ego z ojcem, aby powitać mamę. Bracia Głęboccy z Buffalo czekać będą na trzeciego brata, Romana, którego nie widzieli od dziesięciu lat. Stewardesa Małgorzata Ostrowska cieszy się na spotkanie w Nowym Jorku z mężem, także stewardem...

 

Godzina 10.17. Rozpoczyna się długi, trwający około minuty start. Samolot, poza załogą, pasażerami i ich bagażem, musi podźwignąć w powietrze siedemdziesiąt trzy tony paliwa. Opuszcza lotnisko. Teraz przez najbliższe dwadzieścia trzy minuty będzie mozolnie wznosił się podróżnego pułapu dziesięć tysięcy metrów.

 

Nie osiągnie tej wysokości. Po dwudziestu trzech minutach, gdy wskaźniki wysokości pokażą osiem tysięcy dwieście metrów, a "Kościuszko" będzie przelatywał nad miejscowością Warlubie, niedaleko Grudziądza, rozegra się pierwszy akt tragedii. Jej echa zarejestrują pokładowe magnetofony.

 

O godzinie 10.40. w kabinie pilotów niespodziewanie rozlega się sygnał, informujący o wyłączeniu pilota automatycznego i rozhermetyzowaniu kadłuba. Chwilę później z pokładu dobiega zdenerwowany głos:

- Pożar. Co jest? Pewnie pożar. Ten pierwszy płonie! Warszawa?! Dwa silniki poszły! Nie mamy sterów.

Upływa niespełna minuta:

"Kościuszko": - Niebezpieczeństwo! Warszawa, radar LOT!

Kontrola zbliżania na Okęciu: - Czy to zderzenie?

"Kościuszko": - Nie wiemy, co się stało. Dwa silniki obcięło. Opuszczamy się.

Kontrola: - Zrozumiałem. (po chwili) - Co dalej zamierzacie robić?

"Kościuszko": - Będziemy zlewać paliwo. Wracamy do Warszawy. Schodzimy do 4 tysięcy metrów. Mieliśmy pożar. Pożar ugaszony i kręcimy w prawo.

 

Kapitan Pawlaczyk nie traci głowy. Nie wie jednak i nie może wiedzieć, co dzieje się w tylnej części kadłuba - obok silników. Po eksplozji silnika numer dwa uszkodzony zostaje silnik numer jeden - sąsiedni po lewej stronie kadłuba. Zniszczenia są także w kadłubie - uszkodzony ster wysokości, przecięte przewody elektryczne. W tej sytuacji większość urządzeń kontrolnych przestaje działać. Kapitan nie wie więc, że poszycie luku bagażowego numer cztery przebił od zewnątrz rozżarzony do około 500 C kawał metalu z silnika i że pożar w tym miejscu dopiero się rozpala na dobre. Nie wie wreszcie, że jest już pierwsza ofiara. 36-letnia stewardesa Hanna Chęcińska w chwili eksplozji znajduje się w pomieszczeniu technicznym tuż obok silników. Znika, kiedy kadłub rozhermetyzuje się. Reszta załogi zorientuje się, że koleżanka zniknęła, dopiero na cztery minuty przed katastrofą. Nikt już Hanny Chęcińskiej nie zobaczy - ani żywej, ani martwej. Jej ciała nie będzie w miejscu upadku samolotu. Nie zostanie znalezione także w lasach pod Warlubiem, mimo poszukiwań prowadzonych przez cały pułk ZOMO.

 

*

 

Kapitan Pawlaczyk musi zdać się na doświadczenie i intuicję. Znad Grudziądza najbliżej ma do lotniska w Bydgoszczy, ale nie jest ono przygotowane do przyjęcia tak dużego samolotu, w dodatku z poważną awarią silników i sterów.

 

Blisko jest także gdańskie lotnisko Rębiechowo. To zapasowe lotnisko dla Okęcia, spełnia zatem wymogi do przyjęcia IŁ-62M. Ale "Kościuszko" nie może lądować natychmiast. Z pełnymi zbiornikami paliwa waży około stu sześćdziesięciu pięciu tysięcy ton. Takiego ciężaru przy lądowaniu nie wytrzyma podwozie. "Kościuszko" musi zatem pozbyć się większości paliwa w powietrzu. Niebezpiecznie to czynić podczas kołowania nad lotniskiem - samolot mógłby wlecieć w chmurę rozpylonego przez siebie paliwa i eksplodować. Bezpieczniej będzie pozbywać się paliwa w locie prostym w stronę Warszawy. Kapitan zdaje też sobie sprawę z tego, że lądowanie może być bardzo ryzykowne. A Okęcie dysponuje najlepszym z krajowych portów lotniczym sprzętem ratowniczym. Pierwszy pilot wyłącza zatem dwa uszkodzone silniki, a w pozostałych dwóch zmniejsza ciąg, by jak najszybciej zejść na niższy pułap.

 

To jednak nie koniec nieszczęść. Po dziesięciu minutach lotu od eksplozji nad Warlubiem znów na pokładzie "Kościuszki" dzieje się coś bardzo niepokojącego. Mikrofony w kokpicie rejestrują kolejny huk, jakby wybuch. Wzrasta napięcie wśród załogi. Tym razem piloci gotowi są lądować na pierwszym w pobliżu lotnisku. A jest to teraz Modlin.

 

Godzina 10.47.

"Kościuszko": - Powiedz, niech nas na Modlin skierują. I to szybko. Ster nam nie działa. W ster wysokości musiało coś uderzyć. Tak, uderzenie takie jak cholera!

 

Godzina 10.53.

"Kościuszko": - Halo, Warszawa?! No niech pan coś zrobi, bo przecież jesteśmy w sytuacji naprawdę przymusowej. No! Maksymalnie szybko musimy siadać.

Kontrola: - Wszystko będzie załatwione. Jeszcze się tam z wojskiem dogadują.

"Kościuszko": - Szybko! Eksplozja była na silniku! Prawdopodobnie jest dziura w kadłubie, ale i z tyłu samolotu. Eksplozja na silniku. Dobra! Ale o Jezu?!

Kontrola: - Macie zgodę na Modlin.

 

Rzeczoznawcom z komisji rządowej, która badała przyczyny wypadku, nie udało się wyjaśnić, co właściwie zdarzyło się na pokładzie samolotu w pobliżu wojskowego lotniska w Modlinie. Zdecydowanie wykluczyli jednakże hipotezę o zderzeniu się "Kościuszki" z jakimś innym statkiem powietrznym.

 

Po serii alarmujących komunikatów atmosfera w kokpicie IŁ-62M znów na chwilę się uspokaja. Działa jeszcze trymer - ocalały element układu sterowania, ster pomocniczy. Pompy zrzucające paliwo zacinają się, ale działają. Pracują dwa prawe silniki. Piloci po krótkim namyśle rezygnują z lądowania w Modlinie. Lecą do Warszawy.

 

- W Warszawie będzie lepsza obstawa dla nas - wyjaśniają kontrolerowi przez radio.

Napięcie znów rośnie, kiedy przed wejściem "Kościuszki" w lewy łuk - w stronę pasa startowego - płomienie z luku bagażowego wydostają się na zewnątrz. O godzinie 11.08. w kokpicie rozlega się dzwonek alarmowy.

"Kościuszko": - Pożar mamy!

Kontrola: - Palicie się?

"Kościuszko": - Chyba tak! Gdzie jest lotnisko? W którym miejscu? Siadamy z pożarem. Jest w bagażniku. Ale gdzie jesteśmy? Kurde mol! No?

Kontrola: - W lewo kurs 0-9-0.

"Kościuszko": - My chcemy kręcić. Chcemy właśnie...

Kontrola: - Kręćcie, kręćcie na 3-6-0. W tej chwili macie około 12 kilometrów do pasa.

 

Godzina 11.11.

"Kościuszko": - Zrobimy wszystko, co możemy.

Kontrola: - Zrozumiałem. W lewo kurs 3-2-0.

"Kościuszko": - O.K.

Kontrola: - Przeszliście na prawą stronę osi pasa, a dalej w lewo, kurs 300.

 

Godzina 11.12. Czterokrotne włączenie radiostacji nadawczej na pokładzie "Kościuszki". Fragmenty niezrozumiałych wypowiedzi. Wreszcie głos, bardzo wyraźny:

- Do widzenia (krzyk) Cześć! Giniemy...

 

Pilot śmigłowca, który zaraz po katastrofie wzbił się z Okęcia, by z powietrza kierować akcją ratunkową, zaraz po doleceniu nad obszar katastrofy, około sześciu kilometrów od najbliższego pasa startowego, rzucił w eter lakoniczny komunikat:

- Tego nikt nie mógł przeżyć...

 

*

 

Las Kabacki, na który spadł "Kościuszko", to "zielone płuca" stolicy. Piękne tereny spacerowe, w pobliżu domy mieszkalne i domki letniskowe. W słoneczne sobotnie przedpołudnie kręciło się w tej okolicy sporo ludzi. Wielu z nich zwróciło uwagę na dziwnie nisko lecący samolot, za którym widać było języki ognia i pióropusz dymu. A zaraz potem usłyszeli huk łamiących się drzew i łoskot kilku następujących po sobie eksplozji. "Kościuszko" spadał trzydzieści metrów od skraju lasu, ścinał coraz niżej wierzchołki drzew. Zniszczony został wysoki las w prostokącie dwieście na pięśdziesiąt metrów.

 

Poniedziałkowe gazety, mimo rządowej blokady na informacje o katastrofie (na skutek tego embarga w jednym z wydań "Dziennika Telewizyjnego" podano nawet kuriozalną informację, że rozbił się nie "Kościuszko", lecz bliźniacza maszyna LOT-u - "Władysław Sikorski"), pełne były dramatycznych relacji świadków i amatorskich fotografii. Oto fragment reportażu "Życia Warszawy":

"Jerzy i Janusz Gajewscy pracowali na podwórku. Pola ich wsi, Józefosława, dochodzą do skraju lasu. W pewnej chwili ich kolega, Jan Ruciński, krzyknął: >>Patrzcie, on przecież spada!<<

Leciał dziwnie - mówią świadkowie - jakby nie miał pełnej kontroli nad sterami. - W pewnej chwili - Jan Ruciński pokazuje miejsce odległe od zwartych zabudowań o czterysta metrów - zaczął pikować w las, tuż koło tego pojedynczego domu na skraju wsi.

Jedna z rodzin, państwo K., była wtedy pięćset metrów od skraju lasu. Przez szyby samochodu usłyszeli potworny huk, zobaczyli błysk, słup ognia na trzydzieści metrów i dym unoszący się ponad lasem. Pan K. wysiadł, błyskawicznie zrobił zdjęcia. Byli tam po trzech - czterech minutach, jako jedni z pierwszych. Chcieli podejść, ratować jak inni, mieszkający tu ludzie, którzy biegli od pól i lasów na pomoc. Próbowali gasić, ale bali się kolejnych wybuchów. Było ich pięć, a może siedem.

Sławomir Przepiórkowski - nasz kolega - mówią mieszkańcy wsi - był w tym czasie w lesie, odpoczywał. Gdy sto metrów od niego nastąpiła eksplozja, doznał szoku, nie wiedział, co się w ogóle stało. Gdy podniósł się po wybuchu z ziemi, pobiegł ratować i gasić. Rzucił kurtkę na tlącego się człowieka, chciał odciągnąć go, zanim spostrzegł, że ten nie żyje. Nie mogliśmy go potem uspokoić..."

 

Inny z warszawskich reporterów dodaje w swojej relacji kilka budzących grozę szczegółów z miejsca wypadku:

"Wśród osmolonych drzew sterty blachy i kilka korpusów - bez głów, bez rąk i nóg. Przy jednym ze ściętych przez samolot drzew strażak w gumowych rękawicach ustawia spopielałą część korpusu człowieka, inny znajduje rzepkę kolanową. Ekipy ratunkowe rozcinają zwinięte w bele worki z czarnej folii. Kamizelki ratunkowe wiszą na drzewach, kilka osmalonych, nadgryzionych już bułek, puszki po coca-coli, serwetki firmowe LOT. Nadpalone książki, inkrustowane talerze, lalka w stroju ludowym, ubrania, buty."

 

Później funkcjonariusze znajdą kartkę: "Awaria samolotu, nie wiem co się stanie. Domeracka".

 

Ale nie wszystkie już media zdecydowały się poinformować o mniej chwalebnym zachowaniu się części gapiów. W tłumie, który pojawił się na miejscu katastrofy, znalazły się także osoby, którym niestraszne były okropnie okaleczone zwłoki. Osoby, które przybyły do Lasu Kabackiego wyłącznie po to, by grabić ofiary: szukać w portfelach i torebkach dolarów, na dłoniach i szyjach biżuterii. Nie trwało to długo. Rejon katastrofy szczelnym kordonem otoczyli milicjanci i żołnierze.

 

Wcześniej od nich w rejon katastrofy dotarli strażacy z Okęcia. Potrójny dzwonek zaalarmował ich w lotniskowej strażnicy o godz. 11.03. Pluton straszego ogniomistrza Tadeusza Kucharskiego po zsuwie dostał się do wozów. Kontroler podał im ilość paliwa, które pozostało w zbiornikach "Kościuszki": około trzydziestu ton. Potem padła liczba osób na pokładzie i numer pasa startowego. Był to dłuższy z dwu pasów Okęcia, 3,5-kilometrowy, zwany "trzy-trzy".

 

Strażacy ustawili się na nim. Zobaczyli samolot nad Lasem Kabackim. Nagle nad jego kadłubem ukazał się płomień. A potem samolot znikł im z oczu, nastąpił wybuch.

W tym momencie samochody ruszyły na przełaj przez lotnisko. Trzydziestotonowy lotniskowy wóz strażacki, zaopatrzony w aparaturę do cięcia kadłubów i azbestowe kombinezony, staranował ogrodzenie. Ale na miejscu wypadku mógł tylko podawać wodę innym, mniejszym wozom. Sam nie mieścił się między drzewami.

 

- Miejsce akcji nie do opisania - opowie później dziennikarce "Reportera" ogniomistrz Stanisław Kozicki, którego samochód szybkiej interwencji dotarł do celu jako jeden z dwu pierwszych. - Ale człowiek nic nie czuje. Dopiero potem...

Udało się zidentyfikować ciała tylko około stu ofiar katastrofy.

 

*

 

IŁ-62M wyposażony był w cztery automatyczne rejestratory lotu - tzw. czarne skrzynki: jedną główną, rejestrującą na taśmie magnetycznej sześćdziesiąt cztery podstawowe informacje o przebiegu lotu i trzy pomocnicze, z których jedna rejestrowała rozmowy i dźwięki w kabinie pilotów. Po wypadku w Lesie Kabackim odszukanie czarnych skrzynek nie było łatwym zadaniem. Samolot rozbił się na setki kawałków, rozrzuconych wśród drzew. Czarne skrzynki udało się skompletować dopiero następnego dnia po wypadku. A wtedy miało się okazać, że pełnymi danymi komisja ekspertów nie będzie nigdy dysponować. Najważniejszy rejestrator w wyniku uszkodzenia zasilania elektrycznego przestał działać na kilka minut przed końcem lotu. Do końca natomiast pracowała czarna skrzynka w kabinie pilotów.

 

Niemniej ustalenie przyczyn katastrofy było możliwe i dla komisji bezsporne. Zdarzyła się rzecz bardzo przypominająca to, co siedem lat wcześniej spowodowało upadek "Kopernika". W silniku numer dwa pękł wał turbiny niskiego ciśnienia. Z tą różnicą, że tym razem obciążeń nie wytrzymało wykonane z wybrakowanego materiału łożysko toczne. Ponadto w zakładzie produkcyjnym, wbrew przyjętym na świecie zasadom konstrukcyjnym, wywiercono w łożysku otwór. W założeniu otwór miał ułatwiać smarowanie. W praktyce - zamienił łożysko toczne w ślizgowe.

 

W komunikacie komisji rządowej, opublikowanym w prasie 2 lipca 1987 r., czytamy:

"W krytycznym locie zużycie łożyska pośredniego osiągnęło stan graniczny, doprowadzając do tarcia elementów wałów, co spowodowało wydzielenie dużej ilości ciepła. Pod wpływem wysokiej temperatury wytrzymałość wału turbiny niskiego ciśnienia (TNC) spadła poniżej granicy przenoszonych przez ten wał obciążeń. Zniszczenie wału spowodowało zerwanie więzi mechanicznej między TNC a napędzanym przez nią zespołem sprężarki niskiego ciśnienia. Cała moc TNC w czasie kilkudziesięciu milisekund została zużyta na pokonanie bezwładności jej wirnika i zwiększenie prędkości obrotowej, aż do zerwania wirnika siłami odśrodkowymi. Części rozerwanego wirnika TNC uszkodziły sąsiedni (lewy zewnętrzny) silnik, wykluczając dalszą jego pracę oraz przebiły hermetyczną tylną część kadłuba samolotu, powodując dekompresję. Zniszczony został układ sterowania sterem wysokości, przecięte wiązki przewodów elektrycznych i ponadto powstał pożar w bagażniku samolotu".

 

Kiedy samolot zbliżał się do Okęcia, pożar wydostał się na zewnątrz. Być może wywołało to panikę na pokładzie. Pasażerowie z tylnych foteli mogli poderwać się z miejsc i ruszyć na przód kadłuba, co zmieniło wyważenie samolotu. Maszyna nad Lasem Kabackim zwiększyła kąt natarcia. Zaczęła "tonąć"...

 

Raport z wynikami oględzin samolotu komisja przesłała także do Moskwy. W odpowiedzi nadszedł obszerny, siedemdziesięciodziewięciostronicowy elaborat, w którym eksperci-łożyskowcy z ministerstwa przemysłu motoryzacyjnego ZSRR dowodzili, że wszelkie uszkodzenia silników samolotu IŁ-62M powstały dopiero w wyniku zderzenia się maszyny z ziemią.

 

Prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy "Kościuszki" Prokuratura Wojewódzka w Warszawie umorzyła je wobec niestwierdzenia przestępstwa.

 

Jednym z ważnych pytań, na które jednoznaczna odpowiedź nigdy nie padła, było: co zdarzyło się w samolocie, kiedy przelatywał on, wracając do Warszawy, w pobliżu Modlina. Po dwudziestu latach od katastrofy, w telewizyjnym odcinku "Czarnego serialu", dwaj doświadczeni piloci postawili na ten temat różne hipotezy. Zgodnie z pierwszą z nich, w luku bagażowym numer cztery mogły eksplodować... spirytualia - "procentowe" upominki dla rodzin za Wielką Wodą. Zgodnie z drugą hipotezą - wybuch wywołały opary nafty, przedostające się do luku z uszkodzonych przewodów paliwowych, łączących instalację z agregatem pomocniczym TA-6."

 

Opis pochodzi z książki pt. "Cześć!Giniemy! Największe katastrofy w powojennej Polsce"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No tak, to ja teraz opowiem wam, co mój brat gdzieś wyczytał na ten temat. Otóż oni sterowali w pionie (wysokość) tylko dzięki trymerowi, jest to urządzenie służące do wyważenia samolotu. Prawdopodobnie dociągneliby do lotniska, gdyby nie drobny, ale wielce znaczący fakt: pożar, który miał miejsce w samolocie przestraszył pasażerów, którzy reagując na zaistniałą sytuację przemieścili się w stronę przednią samolotu, czego wynikiem było przemieszczenie środka ciężkości. Samolot stał się zbyt ciężki na nos, a trymer nie mógł wytrzymać już takich obciążeń, toż to tylko służyć ma do wyważania samolotu, a nie do sterowania nim. Resztę już znacie.

 

Kiedyś w polityce był artykuł o Kościuszcze i poprzednim Ile (nazwy nie wspomnę), który rozbił się (bodajże) koło fortu obok Okęcia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mieszkam 3 km od miejsca rozbicia sie tego samolotu a Moi starzy widzieli jak ten samolot spadal w las. Teraz w tym miejscu stoi pomnik a na okolo rosna drzewa i to wszystko:/ Szkoda ze niedolecial na okecie, bylo tak blisko!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś w polityce był artykuł o Kościuszcze i poprzednim Ile (nazwy nie wspomnę), który rozbił się (bodajże) koło fortu obok Okęcia.

Ten poprzedni to "Kopernik", w którym zginęła Anna Jantar

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie


×
×
  • Dodaj nową pozycję...