Skocz do zawartości
kucyk

Kawaler do wzięcia - komentarz niejakiego Vince'a...

Rekomendowane odpowiedzi

Panowie, przeczytałem ten tekst i byłem polany...

Od razu przypomniał mi się nasz kochany jonas :lol: , a może to Ty byłeś :wink:

Nie będę się pierdzielił... Powiem od razu, no po prostu muszę to z siebie wyrzucić, bo to się - do curfy nędzy - może dla mnie tragicznie skończyć... 

Więc walę prosto z mostu i załatwiam temat jednym cięciem skalpela. Oglądałem - nie no ja cię <span style="color:red;">[ciach!]</span>lę, nie wierzę - ostatni odcinek "Kawalera do wzięcia". Już tydzień temu - wstydząc się sam przed sobą - skumałem,że trzeba zobaczyć finał tej szopy, choćby dla samej szydery i zabawy na forum. 

No i zrobiłem to, mając nieustannie na podglądzie Arsenal - Lokomotiv na "dwójce" ( bo tak nisko jeszcze nie upadłem, żeby stracić cały meczyk przez narcystycznego ekshibicjonistę i dwójkę walczących o niego - jak pod Stalingradem - durnych dupeczek). Tym razem było ciekawie... 

Do Plastikowego Paniczyka przyjechali jego starzy i wujek, najwyraźniej w celu "obcięcia" obydwu kwok - białej i czarnej - kandydujących do wskoczenia na 

stałe, na Barteza grzędę. Stary Wymuskanego Gogusia zrobił na mnie w pyteczkę wrażenie, bo wyglądał na lekko zdezorientowanego gajowego, który generalnie zlewa całą tę nadętą atmosferę i chwilę wcześniej upalił się na wesoło w toalecie. Gościu już na wstępie, z dużym luzem <span style="color:red;">[ciach!]</span>lnął do kamery swoje credo życiowe, że jemu to "każda się podoba, byle młoda była". 

Wujas kawalera też się nieźle prezentował... Wyglądał mi na kierownika podszczecińskiej masarni, który ma dwie życiowe pasje - sportowe: spożywanie bimbru oraz dmuchanko. Była też Mamma Kawalera i dla niej wyrazy szacunku, bo to przecież kobieta i Matka. Tymczasem każda z kwok startujących w zawodach została dowieziona przed oblicze rodziny w celu odwalenia szopki. 

Biała kwoka leciała jak zwykle na swojej starej, wypróbowanej metodzie i uprawiała tzw. żebractwo nachalne, które - o czym przypominam niezorientowanym - kodeks wykroczeń piętnuje karą. Żebraninę swą o przychylność odwaliła szczególnie podczas solóweczki z Mammą Wymuskanego, gdy odpłynęły obydwie na parę zdań w rejon pobliskich krzaków. Biała kretynka żegnając się z Okovitego ekipą wylizała wszystkich na wszelki wypadek, żeby nie mieli wątpliwości, że to ona właśnie najlepszą kwoką na grzędzie jest. 

Potem czarną kwokę na podmiankę dowieźli. Widać było, że Daddy Plastusia szoku głębokiego na jej widok doznał, bo kandydatka na synową już na wjeździe oznajmiła, że od 15 lat tancerką jest i tatuażem oraz cycem D-miseczkowym po oczach mu świeciła. Daddy Pięknisia siedział w osłupieniu i z opadniętą klapą przez cały występ czarnej artystki. Natomiast Wujas Okovitego jak czarną kurę wstępnie oblukał to niezwłocznie Cavalerra na aut poprosił i dialog z nim odbył, ale nie pokazali co mu powiedział. Ja głowę daję, że namawiał Barteza, żeby ten kategorycznie czarną kwokę do kurnika wyhaczył, ze względu na jej walory typu powiedzmy oczy duże, których czerń bezdenna i w ten deseń mu pewnie nawijał... 

Jak se już rodzina Plastusia drób oglądnęła - zarówno biały jak i czarny - to już dzionek był następny, w którym Cavalerr decyzję ostateczną miał podjąć i się po wsze czasy w kanał wpakować, wybierając jedną z tych zajebiście atrakcyjnych panienek. 

Cała szopa w ogrodzie rezydencji wyjebistej się odbywała. Na trawie dywan, a na nim płatki róży... [bip], patrzę, a tu Bartez Occovity wchodzi, a raczej słania się jak anemik, od<span style="color:red;">[ciach!]</span>y w beżowy gajerek. Kolo ma podkrążone gogle, lekki kogucik mu z piór wystaje i daje do Krzyśka Banaszyka tekst, że <span style="color:red;">[ciach!]</span>owo mu się spało, bo w nocy cały czas ostateczną decyzję co do wyboru swojej kwoki podejmował. 

W tym samym czasie obydwie kobity w gabinetach kosmetycznych szykowały się do ostatecznego spotkania z Burtem Lancasterem. No i przywożą je wreszcie do posiadłości. Zanim jeszcze do MMC (Mdlejącej Męskiej Cipy) je dopuścili to jeszcze Krzysiek Banaszyk je przechwycił i wywiady z nimi wali - jak się czują i takie tam <span style="color:red;">[ciach!]</span>ły. A te durne lale mu mdleją, że się doczekać nie mogą, że jebną na serce z emocji, że najważniejszy dzień w życiu i takie tam deklaracje wiejskich przedszkolanek... 

A Mr. Dokładnie Wyprasowamy stoi jak ciota na tym sześciohektarowynm trawniku i słania się z tego niewyspania i z tej odpowiedzialności całej... Patrzę dokładnie... Najpierw przywożą Okovitemu czarna kwokę... I od razu zajarzyłem, że się koleś przestraszył kurki seksapilem maksymalnie nafaszerowanej i że ją odstrzeli. No ale najpierw ta do niego po tym dywanie różanym poopierdala w tiulach fioletowych, taka uroczysta i pełna nadziei. A Cavalerro do niej w trzecim zdaniu daje taką nawijkę: " bardzo cię lubię, bedziesz długo w moim sercu, ale ty taka piękna jesteś i bałbym się potem, co będziesz robiła, jak cię w domu akurat nie będzie". 

O żesz [bip] nagła mać ! Nawet śmiechem nie byłem w stanie rzygnąć, tylko japę jak karp świąteczny w szoku otworzyłem. Czarna kwoka już zakminiła, że Cavalerr jest sprzedał siekierę i tylko jeszcze spazmy nadciągające mężnie zwalczyła i odpłynęła w pizdu kontemplować swoje życie przegrane. Ale show must go on i już biała kwokę pokazują jak do Cavalerra osrana z emocji kuśtyka. A ten leszczu do niej, że było lasek wiele i że czarna kwoka lekko go jarała, ale on ją wybiera i finito. 

I pierścionek zaręczynowy jej sprzedał ( nawiasem mówiać <span style="color:red;">[ciach!]</span>owy - moim zdaniem oczywiście). No to biała kwoka w ryk, ale zaraz się opanowała i zębiska wyszczerzyła i tacy zakochani w uścisku pozostali, a kamerka na wysięgniku hydraulicznym z góry ich pokazała i "odjechała", tak jak w 674 odcinku "Marii Luizy". I tyle wytrzymałem... 

Wstałem i do kuchni poszedłem się czegoś zimnego napić... 

 

P. S. Dodam tylko, że gdyby laseczka starająca się np. o moją skromną osobę przyszła mi na zaręczyny z czymś takim na głowie, co w decydującej chwili miała na głowie biała kura, to nie wiem czy bym czasem komuś stojącemu w zasięgu ręki po ryju nie dał... 

 

Pozdrawiam ciepło. 

 

Załamany 

Vince.

Jak dla mnie beka :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie sądze, żeby taka oryginalna osobowość jak Jonas, zechciała się podpisywać Vince, stawiam 80% na to że to nie Jonas, no chyba że Vince to jego stara ksywka lub ksywka z innego kręgu internetu :lol: :lol: :lol:

 

Tak czy inaczej też jestem ciekaw, czy to Jonas czy konkurencja :lol:

 

A co do programu kawaler do wzięcia to moim zdaniem sztuka jakich mało, wszystko tak nakręcane ze hej...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po prostu czytając ten tekst odrazu przypomniał mi się Jonas, ale wiem że jak by jonas odwalił opowieść na wzór tej Vince'a to nie był bym w stanie zamieścić tematu na forum - nie podniósł bym się z ziemi :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ten program to kolejna chała w stylu "Yestem yaki yestem" czy badziewia np "Big Brother, czyli jak dać [gluteus maximus] w tv"

Ale widać to ma dużą oglądalność inaczej nikt takich programów by nie sponsorował. No przyznać się kto to ogląda?? 8) 8O

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hahahaah.... eee.... hahahaha..... no jeszcze troche... hahahaaha... nie moge.... hahahaha.... jonas, ogladaj tv i takie programy i rob recenzje... proszeeee !! oslinilem monitor i obudzilem matke smiechem... lol

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ROTFL!

 

Ale zapodam wam coś lepszego 8)

 

Macie tutaj streszczenie M. Rewolucje autorstwa nijakiego ŁOŚ'ia:

 

Neo śpi na dworcu w Kutnie (albo jakimś podobnym). To znaczy wirtualny Neo (wNeo), bo prawdziwy leży na stole w prosektorium i czeka na sekcję. Z peudonaukowego blekotu dowiadujemy się, że mimo iż nie podpięty znajduje się gdzieś pomiędzy Matrixem a Syjonem. Mamy więc do czynienia z udoskonalonym, wireless Neo - coż za innowacja. Myślałem, że używa systemu bluetooth, ale nie - zęby ma nadal białe jak Pan Bóbr. W pewnym momencie wNeo zostaje obudzony (w Kutnie, na dworcu w nocy) przez małżeństwo zatroskanych programów komputerowych. Programy te pofatygowały się na dworzec w Kutnie ażeby oddać swoje dzieciątko (sic!) do przytułku dla nieudanych programiątek prowadzonego przez Wyrocznię. Długi pseudofilozoficzny       dialog - przedsmak tego co będzie dalej. Przyjeżdża pociąg, programy wsiadają a wNeo próbuje wcisnąć się na krzywą twarz za nimi. Ale PKP nie jest w ciemię bite - 100% zniżki dla Superbohaterów Będących Jedyną Nadzieją Ludzkości zlikwidowano od września. Pewnie za dużo ich jeździło za darmochę. Potrzebna jest szybka interwencja bydgoskiej Policji (w składzie Seraf, Morf, Trin) w Dyrekcji Generalnej PKP. W trakcie interwencji możemy pooglądać bogate wyposażenie przednie Bellissimy, jeden z lepszych widoków w całym tym arcydziele. Dyrekcja Generalna ugina się przed siłą spokoju bydgoskiej Policji i chcąc, niechcąc zawozi wNeo prosto do mieszkania Wyroczni (ze zniżką, of course). Długi, nudny dialog, podczas którego wNeo wysłu<span style="color:red;">[ciach!]</span>e genialnych rad w stylu "musisz zrobić to co wiesz, że musisz zrobić", itp. Wyciemnienie, wracamy do realu (nie hipermarketu).    

W realu wszyscy pozytywni bohaterowie noszą równie wieśniackie swetry co Grucha. Prawdziwy Neo (pNeo) ledwie wzuwszy tenże przyodziewek, naciąga, używając swojskiego zwrotu "daj się karnąć", Niobe aby pożyczyła mu kluczyki do swego szambolotu (taki pojazd co po kanałach pomyka) na wyprawę do wioski maszyn. Niobe, ponieważ nie zdążyła zamówić na spółę, kluczyki oddaje. Zresztą szybko dostaje nowy, ładniejszy szambolot, w dodatku z super-ekstra-fajow      ą bombką na pokładzie. PNeo zachachmęciwszy klucze bierze pod pachę Trinity i zasuwa do wycyganionego szambolotu, ten jednak nie chce zapalić, ponieważ wyleciał jedyny w pojeździe bezpiecznik. Ale nie wyleciał, ot tak sobie, mamy bowiem do czynienia ze Zdradą. Zdrajcą jest Bane, który, niewątpliwie uprawiając miłość bez zabezpieczenia, zaraził się wirusem komputerowym. Swołocz ten próbuje skrzywdzić naszą Romantyczną Parę, ale pNeo mimo, że oślepiony w trakcie walki chwacko rozwala mu głowę gazrurką. Wyciemnienie.    

Tuż po odlocie Romantycznej Pary zaczyna się atak maszyn na Syjon. Błyskotliwa taktyka obronna ludzi, zatwierdzona przez Radę Starszych (nie wiedzącą nic o niczym, co również w światach wirtualnych wydaje się być najlepszą rekomendacją do sprawowania władzy), polega na strzelaniu ile wlezie w dziurę, przez którą przechodzą maszyny. Taktyka ta, jak łatwo się domyślić doprowadziłaby do zagłady ludzkości gdyby nie Niobe zasuwająca z odsieczą swoim nowym, ładniejszym szambolotem z super-ekstra-fajow      ą bombką na pokładzie. Jest tylko jeden kłopot - szambolot nie może wlecieć do Syjonu bo brama zamknięta jest na skobel. Tu z odsieczą przychodzi nam as atutowy wszystkich nędznych scenarzystów - Bohaterski Miejscowy Głuptasek (BMG), który heroicznym wysiłkiem dziarsko rozwala przeklętą zatyczkę. Szambolot wlatuje spuszcza super-ekstra-fajow      ą bombkę, trzask, prask i wszystkie maszyny padają jak zboża łan. Nic to jednak, bo Komputer ma w odwodzie siły sto razy większe. Cała nadzieja w pNeo, do którego się przenosimy. Wyciemnienie.    

Jedzie pNeo borem, lasem. I kanałami jedzie też. Prowadzi Trinity bo pNeo jako ociemniały lepiej nadaje się do dawania światłych rad, w stylu "leć wzdłuż przewodów na pewno dokądś prowadzą". Maszyny, które próbują Romantycznej Parze przeszkadzać pNeo niszczy przez wyciągnięcie ręki przed siebie i uderzenie Jasną Stroną Mocy. Dolatują tam gdzie chcieli jednak lądowanie przebiega tak niefartownie że Trinity przebija sobie oba płuca, co nie przeszkadza jej wszakże wygłosić pięciominutowej tyrady. Scena pożegnania z pNeo zasługuje na Oskara w kategorii Najnudniejsze i Najbardziej Beznamiętne Choć W Założeniu Wzruszające Ujęcie Roku. Dość powiedzieć, że w kinie podnoszą się głosy: no skonajże wreszcie. Na szczęście wszystko co ma swój początek ma też koniec. Wkurzony na maxa pNeo zasuwa do głównego Komputera, któremu przedstawia propozycję dealu: ja ci załatwię agenta Smitha a ty przestaniesz wiercić dziury w Syjonie. Komputer zgadza się, nie wiedzieć czemu i przenosi Neo do Matrixa gdzie czeka już zmultiplikowany wirus Smith. Z bliżej nieokreślonych powodów wirus tenże, zamiast zgnieść wNeo przewagą liczebną postanawia odbyć z nim honorowy pojedynek mano a mano.  W sumie to bez znaczenia bo i tak spuszcza wNeo straszliwy łomot ale głupie. Kiedy już wNeo leży pokonany agent Smith próbuje go przekształcić na swój obraz i podobieństwo i srodze się zawodzi. Bo ta niby porażka to szczwany fortel był. W wyniku tegoż szczwanego fortelu agentom Smithom zaczynają świecić gały a potem pękać czaszki. Nie pytajcie czemu bo nie wiem.    

I to w zasadzie wszystko. Nastaje pokój, Syjoniści się radują, co się stało z Neo nie wiadomo - czuję, że będzie kontynuacja. Parę głupawych wątków pominąłem - na przykład ten kiedy obowiązkowo politycznie poprawne lesbijka i czarna strzelają z samorobnej bazooki do opancerzonych maszyn, bo to tak głupie, że się nie da opisać.    

Podsumowanie: aktorstwo-dno, z wyjątkiem nieodmiennie sympatycznego agenta Smitha; gdyby ktoś z Romantycznej Pary próbował zagrać Pinokia to Carlo Collodi przewróciłby się w grobie, że jego bohater jest taki drewniany. Scenariusz - six feet under the dno, dialogi są gorsze niż w telenowelach, co gorsza próbują być "głębokie i podniosłe" z oczywistym efektem. Efekty oczywiście fajne ale to o wiele za mało jak na film z aspiracjami. Podtrzymuję pogląd, że Matrix powinien skończyć się na pierwszej części.  

Jak dla mnie spoko tekst :D :D :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do kawalera to ROTFL

A co do Matrixa to trudno się z tym nie zgodzić po obejrzeniu drugiej cześci w kinie powiedziałem sobie, że na trzecią żadna siła mnie nie zaciągnie, wole sobie ją w domu obejrzeć i mieć możliwość przewinięcia, co bardziej spektakularnych scen :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie no 1szy tekst mnie położył lekkością podejścia do tematu, tj kwoczki etc. i ostrym ale nader smacznym zartem.

 

Dochodzac do drugiego, sceptycznie, powli smakujac poczatku, zupelnie nispodziewanie przeczytałem

Mamy więc do czynienia z udoskonalonym, wireless Neo - coż za innowacja

i powiem wam ze puscilem takiego lola... powaznie az zaplulem klawirke i moniek, impulsss, w drugim tekscie - niektory zarcik troszke wymuszony jak z zabkami bobra itd. za to koncowka niezla ogolnie wrazenie super, pierwszy tekst jednak - coz, cigala forma jakich malo :-) bardziej mi sie podoba :-)

 

Recka LOLi mi wyszla hehe :-)

 

Poozdro 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ogólnie ten cały Kawaler to niezła zbita - oglądając można zaobserwować typowe zachowania "kwok" :D Vince Rulez :!:

Dzisiaj obejrzałem akcję oddawania pierścionka, kłótnie itd. Ryłem się niesamowicie :lol:

kucyk->Gdzie tego Vince`a można ścignąć :?: :wink:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moze macje podobne 'recenzje' filmow, to wrzucajcie

Pewno, że mamy! :)

 

Oto streszczonko "Pana i Władcy", tego samego autora :D :

(Sorki za te „, ale nie chce mi sie usuwac :wink: )

 

 

Była cisza a powietrze było spokojne i równie przejrzyste, jak w barze dla stoczniowców w dzień wypłaty, kiedy Sobowtór Russela Crowe (autorzy starają się nam wcisnąć kit, iż to JEST Russel Crowe ale ja oglądałem Gladiatora, więc wiem, że prawdziwy Russel jest przynajmniej o trzydzieści kilo szczuplejszy) wyszedł na pokład rufowy swej jednostki pływającej. I pewnie gdyby nie wyszedł to poranek pozostałby cichym i spokojnym a przygody Sobowtóra można by obejrzeć jedynie na Discovery Channel, w programie "Działania floty angielskiej w okresie 1805-1806 poza basenem europejskim"  , który obejrzałyby jakieś cztery osoby (w tym żona i dwójka dzieci twórcy tejże produkcji). No ale, jako się rzekło, Sobowtór nieroztropnie wylazł i zapoczątkował serię fascynujących i niebezpiecznych wydarzeń, bo w momencie kiedy tylko przeszedł się na dziób ściągnął na swój statek huraganowy ogień francuskiej fregaty. W pierwszej chwili trochę zdziwiło mnie jakim cudem Francuzi wypatrzyli go we mgle, w której ciężko było dostrzec wyciągniętą przez siebie dłoń (wołowinowy spaślak – Sobowtór tak bardzo rzucał się w oczy?!) ale sytuacja szybko się wyjaśniła, okręt francuski był bowiem produkcji Amerykańskiej. No, to wszelkie moje wątpliwości tłumaczy. Amerykanie, jak powszechnie wiadomo, są we wszystkim najlepsi i wszystko co ważne i wartościowe na tym świecie, w tym demokrację, pizzę, prawo rzymskie, miłość francuską oraz rewolucję październikową, zawdzięczamy właśnie Im. Niech się schowają Anglicy ze swoimi Rolls-Royceami, Bentleyami czy Aston Martinami kiedy USA-mani tworzą takie cuda inżynierii jak Rambler, Pontiac czy Dodge. Krótko mówiąc, doskonali Amerykańscy Konstruktorzy Okrętów wyposażyli swoją jednostkę w Pokładowego Jasnowidza (Kaszpirowskij), który wróżąc z fusów kierował ogniem artylerii. W srogiej więc opresji znalazł się, wystawiony na niechybne strzały, Sobowtór i cudem jedynie uniknął dłuższej kąpieli. Uratowało go to, że zrobił błyskawiczny w tył zwrot i zaczął uciekać zaś Francuzi uznali, że czmychający wróg nie jest dżentelmenem w związku z czym nie warto się z nim pojedynkować. Koniec bitwy.  

Na statku Sobowtóra (nazwijmy go Bentleyem) za wesoło nie jest. Mordercze salwy naprowadzane przez Kaszpirowskiego poharatały zarówno okręt jak i jego załogę. Mamy więc okazję przyjrzeć się pracy drugiego z ważnych bohaterów – pokładowego lekarza, Chirurga Hobbysty (ChiHo). Przyznam szczerze, że kiedy zobaczyłem jego wyczyny to doszedłem do wniosku, że służba zdrowia w Polsce jest stanowczo przepłacana. Ludzie, co ten facet wyrabiał. Amputacja ręki złotowłosemu cherubinkowi trwała 15 sekund i została przeprowadzona przy użyciu zwykłej piły. Trepanacja czaszki ze wstawieniem płytki w płacie czołowym – 30 sekund (tylko dlatego tak długo, że ChiHo tłumaczył szczegóły zabiegu licznie zgromadzonej gawiedzi) a potrzebna była do niej jedynie łyżeczka od herbaty i moneta o niskim nominale. Po prawdzie to ten drugi zabieg ChiHo trochę sknocił, bo pacjent już do końca filmu wygaduje głupoty, których wstydziłby się szerzyć nawet zespół Strefy 11. No ale tak czy siak przeżył i mógł wygadywać te głupoty. Ba, ChiHo był w stanie nawet zopeować się sam. Mało tego, jak już powiedziałem bohater nasz był jedynie chirurgiem hobbystą ponieważ jego prawdziwym powołaniem i celem misji było Poszukiwanie Ptaka, Który Się Nie Podrywa. Krótko mówiąc był multiutalentowany jak Shaquille O’Neal. A nasi lekarze? Uczy się taki 15 lat, grzebie się przy stole operacyjnym ze 12 godzin, marudzi, że tomograf popsuty i jeszcze chciałby zarabiać. No bezczelny, po prostu. Wszyscy lekarze marsz do kina aby obejrzeć film w celu edukacyjnym.  

Kiedy już wszyscy marynarze są, jako tako, połatani dowództwo okrętu musi podjąć kroki aby rozwiązać Problem. Problem, który doskwiera. I to bardzo doskwiera. Jakiż to Problem? No zastanówmy się, czegóż potrzeba załodze okrętu. Żarło mają i chociaż nie całkiem świeże to i tak zdrowsze niż w pewnej znanej sieci oferującej szlamburgery. Wodę ognistą dostają codziennie – raj na ziemi. Słodkiej wody mają niewiele ale to i lepiej bo dzięki temu nie muszą myć się za często - kąpiel maksymalnie co drugą Wielkanoc. No więc czego im trzeba? Zgadliście, trzeba im bab. Albo jakiegoś surogatu bab chociaż. A w wyniku ostrzału nawet z surogatami jest krucho. Złotowłosy cherubinek w wyniku amputacji ręki stracił sporo ze swej atrakcyjności i w dodatku cały wolny czas zaczął spędzać z ChiHo udzielając mu pomocnej dłoni w Poszukiwaniach Ptaka. Dwóch, hmm, Afroamerykanów tak wbiło się w dumę na widok amerykańskiego okrętu, że przyjęli ideały ruchu abolicyjnego, ciągle śpiewają „John Brown najlepszym naszym przyjacielem był, glory, glooooory, hallelujaaaaah...&  #8221; i pożytek z nich jako surogatów żaden. O skali Problemu świadczy dobitnie fakt, że pierwszą naprawą jaką załoga przeprowadza na Bentleyu nie jest wcale załatanie dziury poniżej linii wodnej a sklejenie żeńskiego posążka na dziobie okrętu. No ale sam posążek to za mało, bo jest tylko jeden i w dodatku drzazgi włażą. Aby rozwiązać problem Sobowtór zaprasza swych oficerów na naradę połączoną z obalaniem Napoleona (V.S.O.P.). Większość członków załogi, całkiem sensownie, jest za powrotem do Anglii w celu wzięcia większego okrętu i użycia co nieco pochędóżki (nie mówią tego ale widać, że oczęta mają chytreńkie, chytreńkie), Sobowtór decyduje się jednak na pościg za Francuzami, przekonując malkontentów starożytną paremią „Jak mawiają Francuzi, co stoi to do ...”. Być może jego obojętność na uroki dam bierze się stąd, że każdą wolną chwilę spędza z ChiHo, w zaciszu swej kajuty oddając się szarpaniu drutów (przy użyciu smyka, oczywiście).  

Bentley niesiony entuzjazmem załogi w ciągu paru dni nadrabia trzytygodniowe opóźnienie do okrętu Franzuzów (nazwijmy go Ramblerem). Niestety załoga przesadziła nieco z entuzjazmem i płynęła tak szybko, że Francuzów znalazła za rufą. A przecież chodziło o to aby to Anglicy wpakowali Francuzom od tyłu parę salw, a nie odwrotnie. W tym momencie Sobowtór użył pierwszego ze Szczwanych Forteli. Spuścił on bowiem na wodę wianki (na które Francuzi są niezwykle łasi) a sam zawrócił aby przyjąć wymarzoną pozycję, zachodząc przeciwników do tylca. Manewr ten spowodował u mnie opadnięcie szczęki na podłogę. Skoro Bentley płynął najpierw dokładnie z wiatrem to po dokonaniu zwrotu o 180 stopni musiał zaiwaniać dokładnie pod wiatr. Nie jestem Nelsonem ale wydaje mi się to dość nieprawdopodobne. Jedynym wytłumaczeniem może być to, że Sobowtór uznawszy przewagę techniczną Amerykanów zamówił sobie usługi zaklinacza wiatru z plemienia Navaho. Nieistotne to jednak, istotne jest to że mają Francuzów jak na widelcu (Kaszpirowskij widać przysnął zmożony „Stoliczną  8221;- jedynym alkoholem jaki mu pozostał bo wszystkie bourbony zostały wcześniej obalone przez francuskich rewolucjonistów). Ci jednak gnani troską o integralność swojej okrężnicy przyspieszają gwałtownie i znikają załodze Bentleya z oczu.  

Morale siada dokumentnie. Nie ma bab, nie ma surogatów, nie ma Francuzów. W dodatku psuje się pogoda – jest ciepło, słonecznie i nie wieje – każdego by szlag trafił. Dyscyplina jest niemożliwa do utrzymania nawet przy użyciu klasycznie wojskowej i zawsze dotąd skutecznej urrrwywaszejmaci. Sobowtór chwyta się desperackiego rozwiązania – kieruje okręt na wyspy Galapagos, chcąc ocalić strategiczne zasoby tranu i wmawiając jednocześnie załodze, że znajdą tam całe rzesze spragnionych męskiego towarzystwa seniorit. Angielscy marynarze są klasycznymi męskimi szowinistami bo znajomość faktu, iż wyspy Galapagos są bezludnie wcale nie oznacza dla nich, że nie występują na nich kobiety.  

Na Galapagos oszustwo Sobowtóra się wydaje – załoga spotyka jedynie wielorybników (płci męskiej). Wielorybnicy cuchną gorzej niż ich okręty (a te cuchną wręcz niemożebnie) więc na surogaty się nie nadają. Groźba przeciągnięcia Sobowtóra pod kilem staje się coraz bardziej realna. Mamy jednak do czynienia z fartem pięciolatki bo ChiHo odnajduje swego Ptaka, Który Się Nie Podrywa a przy okazji zauważa Ramblera. Sobowtór chcąc być pewnym, że tym razem Francuzi nie wywiną się od posług różnych obmyśla drugi i na szczęście ostatni Szczwany Fortel. Fortel jest tak chytry jakby został opracowany przez Stały Komitet ONZ ds. Szczwanego Planowania. Polega on na upodobnieniu Bentleya do statku wielorybniczego i wystawienie się Ramblerowi na łup. Jak zobaczyłem ten wyczyn scenarzysty to wydałem z siebie rozpaczliwy kwik a mózg uciekł mi gdzieś w głąb czaszki. Co za bzdura! Doświadczona załoga Ramblera (że o Kaszpirowskim nie wspomnę) nie rozpoznała okrętu wojennego z odległości 50 metrów?! To tak jakby mechanik samochodowy nie odróżnił czerwonego Ferrari od zielonego malucha mając je dwa kroki przed sobą. Francuzi byli na głodzie tranowym, który przyćmił im mózg? Ech, głupie to strasznie. W każdym razie Rambler zostaje zdobyty, Francuzi są związani i nie mogą się opierać co Anglików bardzo raduje. Jedynie francuskiemu dowódcy udaje się uniknąć strechingu zwieracza i zwiewa. Czy zwiał czy nie, tego się nie dowiemy bo film się kończy.  

Podsumowanie: nie jest najgorzej. Film całkiem realistycznie pokazuje życie na okręcie wojennym (ciasnota, robaczywe suchary, brakowało mi tylko cuchnącej, zielonej wody w beczkach). Parę scen jak przejście przez wokół Hornu czy efekty ostrzału artyleryjskiego są naprawdę imponujące. Muzyka świetnie dobrana – obok klasycznej filmowej (proste tematy w bardzo rozbudowanej instrumentacji) są utwory  osiemnastowieczne,   szanty etc. Film jest jednak troszeczkę za długi, moim zdaniem pokazywanie dwukrotnie tej samej jaszuczurki schodzącej do wody można było sobie darować. Crowe gra koncertowo, ba nawet nie tyle gra – on jest kapitanem. Reszta obsady trochę gorsza ale trudno żeby ktokolwiek był od Russela lepszy. Ogląda się to nieźle, bzdury, które opisałem w streszczeniu nie przeszkadzają tak bardzo. Polecam.

Zadowolony? :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie


×
×
  • Dodaj nową pozycję...