-
Postów
1348 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Vennor
-
Tenkuu no Shiro Laputa - kolejna wspaniała historia z kuźni Studia Ghibli, oglądając którą zdałem sobie sprawę, jak bardzo produkcje Miyazaki'ego-san różnią się od natłoku innych animowanych płodów - zwłaszcza coraz popularniejszych ostatnimi czasy ecchi oraz im podobnych. To jedna ze wspaniałych baśni, których nie należy opisywać - trzeba obejrzeć. Feeling from Mountain and Water - to 18-minutowa chińska bajka powstała u schyłku lat '80 poprzedniego stulecia. Pozbawiona jest dialogów, a mimo to przekazuje silną falę emocji. W sposób równie prosty i wymagający wyobraźni, w jaki jest namalowane, wyraża głębokie uczucia. Delikatna muzyka w akompaniamencie natury - wody, zwierząt - opowiada spotkanie i wspólnie spędzone dni dwojga ludzi. Coś niezwykłego, z trudem porównywalnego do zwyczajnych anime (bo istnieją zbliżone: Aru Tabibito no Nikki, Tsumiki no Ie i inne). Ogląda się w bezruchu i ze łzami w oczach. Gdyby ktoś miał ochotę obejrzeć i nie potrafił znaleźć, mogę wrzucić na ftp. Kącik VN: Ever17 -the out of infinity- po raz czwarty. Dochodzę do wniosku, że to opowiadanie nieustępliwie wzruszające - ilekroć je czytam, wychodzę z tego (mniej lub bardziej) zapłakany. Oczywiście nie jest to już to samo, czego doświadczyłem za pierwszym razem - trafiając na najbogatszą w czułości i ciepło ścieżkę. Tym razem, zgodnie z planem, skończyłem, odkrywając Shounen/Sara Ver. Good End. - dotychczas najbiedniejszą w wydarzenia i czas trwania odnogę historii. Nadrabia to jednak zdziwieniem, jakie mi zaserwowała - z wielu powodów. Nie zostaje też w tyle pod względem czerpanej z niej przyjemności. Cóż, czas na kolejną... bo do końca drugie tyle. » Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Nareszcie odkryłem przeszłość Shounena. Szkoda jednak, że ścieżka jest diabelnie krótka i w gruncie niewiele wyjaśnia. I co najważniejsze - nie zdradza imienia jej głównego bohatera! Jeszcze dwa bad endy (to będzie dla mnie trudne) - You i Sary - i Takeshi/Sora, a na końcu true end. Ja 14, ale imion pamiętam tylko parę. Rozpoznałem koty z: PaniPoni Dash, Sketchbooka, Sailor Moona, Natsume Yuujinchou, Arii, Lucky Stara, filmów Makoto Shinkaia, Darker than Black i Kamichu.
-
Zachwycił mnie swojego czasu tytuł anime opatrzonego nazwą Tentai Senshi Sunred. Otóż jest to wyśmienita parodia filmów z superbohaterami, gdzie Red-san (tutejszy obrońca sprawiedliwości) mieszka 5 minut drogi od potworów (!), chodzi z nimi na piwo, prawi im kazania, wciąga w pomoc przy przeprowadzce i inne nonsensowne przedsięwzięcia; a mrożąca krew w żyłach bitka w obronie dobra jest zwykłą mrzonką. Show nowatorskie i obłędnie śmieszne. I bynajmniej nie jest to przedstawienie, na którym co i rusz wybucha się śmiechem. Natomiast jego absurdalna koncepcja nadaje wysoki poziom komizmu każdej minucie trwania. Co ciekawe, kadry zasilili mało znani seiyuu - to jednak nie przeszkodziło im świetnie odegrać postaci. Błazeński sub ANBU nadaje całości jeszcze lepszego wyrazu. Ocena bardzo wysoka. No i będzie drugi sezon!
-
Ostatnio w jakiś niewiadomy sposób nadziałem się na stronę anidb o Juuichinin Iru! Zainteresowany obrazkiem i zachęcony stosunkowo wysoką oceną (więcej: początkowo nie zauważyłem, że oznakowane jest ANN-owym tagiem Buried Garbage!), włączyłem jedenastkę do mojej kolekcji. Zacząłem oglądać i... ku mojemu zdumieniu, ostatecznie faktycznie obejrzałem naprawdę dobry film. Od pierwszej minuty wyróżniają się: klimatyczna muzyka i bardzo ładne rysunki, i płynna animacja; zwłaszcza że to twór lat 80.! I to nie koniec. Już chwilę później zaczyna się niebanalna historia, która utrzymuje poziom do samego końca (wyłączywszy jedną niepotrzebną scenę komediową). Aż szkoda, że to jedynie półtoragodzinny film, ale z drugiej strony temat uniemożliwia rozciągnięcie They Were 11 do rozmiarów choć najkrótszego serialu. W ogólnym rozrachunku wypada bardzo dobrze. Do tego stopnia, że właściwie nie wiem, co mógłbym mu zarzucić. Może ewentualnie prędki rozwój wątku miłosnego, bo przyjacielski jest solidny i wyczuwalny.
-
Skip Beat ma mocno zawyżoną ocenę na anidb. Grubo ponad 8.5 to niesprawiedliwa nota za przeciętną kreskę, słabą muzykę, sztampową historyjkę i spartaczony finisz. (Po obejrzeniu 25. odcinka zastanawiałem się przez jakiś czas, czy aby nie zapomniałem ściągnąć 26.) Gdyby było lepiej narysowane i dwukrotnie dłuższe, urzekało muzyką, głębszą fabułą, a w dodatku zachowało swój całkiem przyzwoity humor, ciekawe postaci i komiczne SD, taki rating byłby uzasadniony. A Kyouko lepiej wyglądała na początku!
-
» Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Ja wciąż jednak uważam, że tak by się nie stało, choć dowodów - prócz silnej osobowości Raito - na to nie ma. Agent i jego narzeczona mogli bardzo prędko doprowadzić do upadku Kiry, co dla rozumiejącego widza musi być oczywiste. Wystarczyłoby, żeby dziewczyna przedstawiła swoją opinię grupie dochodzeniowej, a już oznaczałoby to koniec tyrańskich uzurpatorskich rządów Raito. Ponadto nie sądzę, że morderstwo było najcięższym z grzechów na jego liście - jak piszesz. Za co poważniejsze przestępstwa (częściowo wymienione przeze mnie w jednym z poprzednich postów) karał jednakowo - śmiercią - więc nie powinniśmy wyciągać takich wniosków. Zachęcony nagrodą AR Best Anime Overall 2008 dla Kaiby, obejrzałem to bajkowym piórem rysowane dzieło. Ku mojemu zaskoczeniu w żadnym wypadku nie jest to serial skierowany do młodych odbiorców. Porusza poważne tematy, wyrażając je w sposób nie zawsze jasny i jednoznaczny. Często nie pokazuje nawet niektórych wydarzeń lub podsumowuje je parosekundowym urywkiem. Nieraz akcja przyspiesza do astronomicznych prędkości, a kto stoi po dobrej stronie, a kto po złej - nie wiedziałem niemal do końca. Twór niewątpliwie awangardowy i obcy na rynku anime, o swoistym uroku. Nie mogę jednak powiedzieć, że Kaiba mi się podobało, i vice versa, że jest złe. Chociaż oglądać skończyłem już dobrych parę dni temu, wciąż nie wiem, co o tym myśleć... Że skusiły mnie 3x3 Eyes i 3x3 Eyes Seima Densetsu, żałuję. Jeśli podczas pojedynku ze złem bohaterowie mają czas na miłosne pogadanki i buziaki, nie może to wróżyć nic dobrego - chyba że to rasowa komedia. A 3x3 o ten gatunek jedynie się ociera, śmieszy w głównej mierze niedorzeczność tego anime. Zdarzają się jednak sceny o dobrej, ciężkiej atmosferze... Rzadko. Strata czasu. Ja nie oglądałem i nie mam zamiaru. Gdy tylko zobaczyłem 3D w 1.0, to pomyślałem, że lepiej raz jeszcze obejrzeć oryginał.
-
» Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Czekałem na to porównanie, bo jest niezwykle oczywiste. Tamten jednak kierował się czym innym, nie przestępstwami w świetle prawa - a za te karał Raito.
-
O tak! » Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Nie zapomniałem, tylko uwzględniłem ich w kwestii, gdzie piszę o torowaniu drogi - zarówno Penbar i jego narzeczona, jak i reszta agentów FBI, L, Watari, naczelnik policji, ludzie z SakuraTV, Takada i inni należą do grupy, która stała na drodze do stworzenia świata idealnego (według Raito). W historii mamy wiele podobnych przypadków - weźmy Napoleona (ale przy nim Raito wymięka). Nie zauważyłem, żeby Raito nabierał prędkości w swojej manii. Poruszał się raczej jednostajnie, choć coraz pewniej. Nie wiem, czy mamy podstawy, by gdybać, jak by postąpił, gdyby mu się powiodło. Ale to, jak mógłby wyglądać rozwój (a właściwie zastój) jego poglądów, zaznaczyłem w poprzednim poście. I jeśliby tak właśnie było - jeśli oczyściłby świat i wrzucił na luz, jego działanie można by było uznać za sukces.
-
» Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Obłąkańcem niewątpliwie był - czy raczej stał się, użytkując notes - ale nie wątpię, że dobro od zła odróżnić potrafił do samego końca. W swoich jednak kryteriach, gdzie defraudacje, morderstwa, oszustwa finansowe, znęcanie się, gwałty itp. stały na równi. Oczywiście, że działał w dobrej sprawie. Chciał stworzyć świat wolny od przez siebie rozumianej niegodziwości. A ludzi, którzy zbrodnie popełnili nieświadomie, nie zabijał - o tym należy pamiętać. Właściwie poza torowaniem sobie drogi do shinsekai, nie uśmiercał ludzi bez winy. Co pokazuje, że poglądy, które wykształciły się u niego podczas działania pod przydomkiem Kiry, były na tyle silne, że wątpię, by mógł zacząć karać za drobne przewinienia. (Zdziwiła mnie co prawda decyzja o wpisaniu do notatnika Takady. Ale przecież według jego ustaleń należało pozbyć się wszystkich, którzy wiedzieli o notesie - ciekawe, czy Misy też...) Przecież nawet po chwilowej panice na końcu odzyskał dobry fason - co znaczy, że nie było z nim tak źle, jak można by przypuszczać. Nie sądzę, że gdyby jego plan się powiódł i zginął N (więc nie byłoby więcej przeszkód), Raito popadałby ze skrajności w skrajność. Miał na to za dużo siły, buty i opanowania oraz - przede wszystkim - wizję. Musimy też ustalić, czy rozmawiamy o niepoprawności jego metod, czy zepsutej osobowości. Pamiętam, że w serialu jedna z postaci mówiła coś w te słowa: "Co to za sprawiedliwość, skoro wynika ona z obawy przed śmiercią?". Ale to zupełnie nie dotyczy ludzi prawych... Równie dobrze słowo "śmierć" można zastąpić więzieniem - i wyjdzie nam to, co mamy w rzeczywistości. Stąd rodzi się na przykład niechęć do policji i powstają hasła, którymi szastają czujący presję ze strony władz. Gdyby nie kary, świat wyglądałby inaczej. A że Raito je zaostrzył, wprowadzając sąd bezwzględny dla bezużytecznych złoczyńców, ozwały się głosy sprzeciwu - znacznie liczniejsze i poważniejsze niż w kierunku policji czy sądów. Potyczka między dwiema sprzecznymi sprawiedliwościami w DN przypomina mi nieco zderzenie autokracji z demokracją w Ginga Eiyuu Densetsu. Ta pierwsza - z odpowiednim człowiekiem na czele - jest skuteczniejsza.
-
Po 11-dniowym animowym śnie, spowodowanym wyjazdem zagranicę, na śniadanie zamówiłem Death Note. Ostatnio z serialem miałem kontakt niemal dwa lata temu. I tak: nie smakuje już jak za pierwszym razem. Bo gdy zna się fabułę, niekiedy nuży. Kole 3D i naleciałości shounen ai, i czekolada. Również działania na krawędzi wykonalności - jak scena z zapakowanym minitelewizorem. Ponadto przypadkowość w drugiej części. Ale mimo tego wszystkiego DN wciąż zapiera dech w piersiach i przyspiesza bicie serca. Przysłużyła się temu głównie odgrywająca tu ważną rolę oprawa audiowizualna, która nadała tej... znakomitej detektywistycznej batalii odpowiedniego wyrazu. » Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Słowo o finiszu Smutne zakończenie. Bo Raito, mimo że był skrajnym megalomanem i obłąkańcem, działał w dobrej sprawie, wyznając nieszlachetne, ultrasowskie, acz na potęgę owocne w wielu względach ideały.
-
Wolę poleżeć i poczekać na rzetelny przekład SZN. Tymczasem powtórka Kanonu 2006. Pierwsze wrażenie - nudne jak diabli! Następnie uderzyła mnie niesmacznie wyidealizowana postać Yuichi'ego - facet zawsze potrafi celnie zażartować, wie, co kiedy powiedzieć, wszystko kręci się wokół niego i jeszcze narzeka i zamartwia się bzdetami. Jego osoba efektywnie obrzydza anime. » Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Dalej... Dalej - magia, demony i duchy... ale to nie jest szczególnie uwydatnione, dlatego da się znieść. Bolą też szpetne samochody, ewidentnie wykonane techniką trójwymiarowej generacji. Kreska jest najwyżej przeciętna i czasem klęczy (ale rysy postaci Key ma urocze). Później denne upraszczanie rozwoju fabuły, tj. brak ojca (męża) w domu Akiko (kto na tego kolosa w ogóle pracuje?!), zero informacji na temat rodziców Aizawy i powodu jego zmiany miejsca zamieszkania czy nawet obojętność ludzi na latającą po mieście (i szpitalu!) Ayu. Są i błędy lub przeoczenia - jeden szczególnie rzuca się w oczy. Kiedy Sayuri opowiada, jak poznała Mai w pierwszej klasie, dziewczyny w retrospekcji mają na sobie mundurki z niebieskimi wstążkami, co wskazuje na to, jakoby były uczennicami klasy trzeciej. (Inna sprawa - dlaczego Yuichi chodzi po domu w kurtce?) Przechodząc do plusów... Ogromny za moją ulubioną postać - Makoto. Związany też z nią wątek uważam za najlepszy i ogromnie wzruszający. Do łez. Reszta jest taka sobie, aczkolwiek przyjemna i sympatyczna. Pierwszy raz oglądałem jakieś półtora roku temu - teraz zauważam wiele więcej (uchybień, ech) niż wtedy. Dlatego też rozważę obniżenie oceny z 9 na 8.
-
Nic lepszego ponad długie serie! Saizen mogliby więc przyspieszyć ze Slam Dunkiem, cobym sobie wreszcie obejrzał. Ściągnąłem całego Toucha - niedługo zacznę. Na dysk systematycznie spadają też kolejne odcinki Kodomo no Omocha. City Hunter i Maison Ikkoku innym razem. Mam już całą serię Soukou Kihei Votoms i coraz więcej Macrossa i Gundama. Zainteresował mnie też Sailor Moon. Dużo materiału do oglądania! Najwyżej Nasu: Suitcase no Wataridori. Poza tym nic mi nie przychodzi do głowy, a ponadto chyba nic z nowości nie widziałem. Czekam jeszcze, aż skończą się zeszłoroczne serie...
-
Po Masterze Keatonie (serialu i OVIE) spodziewałem się czegoś na wzór Monstera - dostałem przygody archeologa po najwyższej klasy szkoleniu wojskowym. Główny bohater jest niewątpliwie najważniejszą i najcenniejszą częścią tego anime - to wykształcony, rezolutny i niezwykle interesujący, choć nieco nierozgarnięty człowiek. (Co ciekawe zawsze chodzi tak samo ubrany - nawet jeśli w poprzednim odcinku jego ubranie uległo zniszczeniu.) Serial i OVA są paletą opowiadań z jego podróży po świecie, które bywają wciągające, ale potrafią też przygnieść nudą. Gakuen Tokusou Hikaruon to zaskakująco dobra stara OVA z rozkoszną muzyką. Szkoda jedynie, że taka krótka. Sketchbook: full color`s było i się zmyło. Sztampowa historia o życiu słodkich dziewczynek i równie uroczych zwierzaczków i tyle. Działa usypiająco! Kiedy skończyłem oglądać Natsume Yuujinchou, zdziwiła mnie wysoka ocena na anidb. Kreska przeciętna, niezła muzyka (zwłaszcza OP/ED), a fabuła raczej mało interesująca i pozbawiona akcji. Mushishi, choć łagodniejszy i senniejszy, jest lepszy pod wieloma względami. NY punktuje postacią Madary, ale zebraną nadwyżkę traci przez obrzydliwie, odpychająco wręcz miłego Natsume. Zakończenie ma nijakie - że wraz z kontynuacją mogłoby tworzyć jedność. Wspomniana druga część - Zoku Natsume Yuujinchou - wiele się nie różni. Pamiętam, że moją uwagę zwróciła scena z 7. odcinka, gdzie Natsume leży przywiązany za kark i próbuje sięgnąć ręką po lusterko - nie pomyśli jednak, żeby przyciągnąć je do siebie nogami. Drażni też fakt, że państwo Fujiwara nie pytają o coraz częstsze nadnaturalne zjawiska - nierzadko stające im nawet przed oczami. No i zaczął nam się nowy sezon anime... Na razie zacząłem zbierać: Asura Cryin' (AniYoshi), Cross Game (CA lub MJN), Guin Sagę (C1 albo AniYoshi), Hagarena Brotherhood (oczywiście Eclipse), Hanasakeru Seishounen (m.3.3.w), Hatsukoi Limited (m.3.3.w), Hayate no Gotoku!! (SS-Eclipse), Higashi no Eden (Frostii), Higepiyo (YuS), Phantoma (Menclave), Ristorante Paradiso (Frostii), Sengoku BASARA (Frostii), Senjou no Valkyrię (AnY-Conclave) i Shin Mazingera (SHS). Tak, tak, tak, tak, tak...!
-
Na temat Ouran Koukou Host Clubu właściwie nie wiem, co powiedzieć. Przede wszystkim jednak to, że się zawiodłem. Liczyłem na przezabawną komedię, dostałem raczej pajacowaty pamiętnik hosta z mizernym finiszem. Ogląda się z uśmiechem na ustach i... tyle. Bohaterowie nie są interesujący. Pochwalić muszę za to muzykę, za kompozycję której odpowiada Yoshihisa Hirano (znany np. z Death Note); jednak biorąc pod uwagę charakter anime, jej brzmienie jest nieco chybione. Przeciętnie. Miałem (wątpliwą) przyjemność obejrzeć Ourana z profesjonalnym polskim tłumaczeniem Anime Virtual. Nie jestem pewien, czy chcę powtarzać takie doświadczenia. Przekład jest krytycznie nierówny i często nieprecyzyjny, niepełny. Tłumacz posługuje się wieloma związkami frazeologicznymi i wyszukanymi zwrotami, i niekiedy kolokwializmami, ale jego znajomość interpunkcji jest na poziomie przeciętnego Polaka (takie fakty). Nierzadko tworzy zdania pozbawione drobiny sensu i polotu. Do tego popełnia błędy - uwaga! - ortograficzne (notorycznie powtarzana "ochyda" - brr... Plus takie twory jak "książe", "jakby nie patrzyć" i inne). Jestem zaskoczony, że ktoś, kto dysponuje tak zasobnym słownictwem, może się w taki prosty sposób zbłaźnić. Ponad wszystko wygląda to na przekład z niemieckiego, bo DVD oferuje również napisy dla naszych zachodnich sąsiadów. Ponadto jestem przekonany, że te polskie nie zaznały retuszu. Bounty Dog - porządna OVA w starym stylu. Nieco jednakże wyrwana z kontekstu. Ładne rysunki, dobry pomysł, ale nie decydując się na wydłużenie historii Yoshiyuki'ego, zmarnowano potencjał tego dwuodcinkowego anime, przez co wiele ono traci. Atmosferę ma - dosłownie - nieziemską! Pozwala poczuć się jak w prawdziwej księżycowej kolonii. To nie perła, ale na pewno świecidełko. Prawdziwym zaskoczeniem było dla mnie Shin Angyou Onshi. To wspaniale wykonany koreański film animowany (drugi, jaki mam okazję oglądać). Pozwolę sobie przyrównać go do Mukou Hadan. Otóż Angyou Onshi jest znacznie lepszy od tego szmelcu. Pod względem rysunku Amen Osa w moich oczach wygrywa. Muzykę ma o niebo lepszą. Tak jak i fabułę - w omawianym filmie wprawdzie nieco nieskładną. Super, krótko mówiąc i wyłączając trochę za dużo 3D. Dostępne jest świetne tłumaczenie Bakakozou-Saizen w kompozycji z równie dobrym enkodem portugalskiej grupy MangAnime. PS Po sieci krążą już ripy Card Captor Sakura z BD. Ciekawe tylko, czy któraś z grup podejmie się tłumaczenia bądź dopasowania już istniejących translacji (aktualnie jedynym wyjściem jest wymuksowanie subów z ripów DVD). THORA zdementowała plotki, jakoby miała się tym zająć. No to jeszcze tylko Shigurui z Blu-ray.
-
Bamboo Blade - jak sądziłem - miało być obrzydliwie śmieszną komedią, a w istocie bardziej zainteresowało mnie swoją sportową stroną. Mimo że dużo na ten temat nie mówi. Bywa śmieszne, bywa emocjonujące (w momentach silnej rywalizacji) - tak można w skrócie opisać Banbuu Bureedo. Diabelnie nudne, bo albo wszyscy mają dobry dzień, albo wszyscy zły, każdy świetnie sobie radzi na turnieju, a parę odcinków później nikt nie wygrywa... Mocną stroną są niewątpliwie sympatyczne postaci. Niemniej ogółem takie bez wyrazu... Tłumaczenie Huzzah-Doremi nieco mnie zaskoczyło. Pisane jest bardzo luźnym językiem - aż przyjemnie się czyta, bo taki styl pasuje do tego anime. Ale timing jest beznadziejny - linie znikają w mig! Często trzeba przewijać, by doczytać końcówkę, a nieraz nawet większość zdania. Bokurano, mimo wielu ogromnych kłujących w oczy brzydkich renderów 3D, polubiłem. To niebanalna fabuła ubrana w ładny rysunek (ze słabą jednak animacją - miejscami bardzo nieprecyzyjną i niepłynną) i wyśmienitą muzykę (Uninstall, Little Bird, Vermillion! Ishikawa Chiaki pięknie zaśpiewała). Katastroficzna historia podzielona jest na fragmenty zawierające retrospekcje wszystkich z nastu głównych postaci - skrajnie zróżnicowanych i inaczej się zachowujących małoletnich. Na pewno nie jest to nudne anime, wzruszające - tak. Potrafiące zaciekawić. Ale nie zszokować. Akcja raczej nie nabiera szybkiego tempa, a zakończenie jest płaskie - spodziewałem się czegoś innego. Początkowo zniechęciło mnie 3DCGI już w openingu, ale muzyka i projekt czołówki zainteresowały mnie na tyle, żeby obejrzeć - i dobrze, bo to niezłe anime. The Sky Crawlers - anime w większości złożone z elementów niedwuwymiarowych - ani mnie zachwyciło, ani odrzuciło. Costi dobrze je opisuje, zaznaczając, że to "film wbijajacy widza w fotel i powodujacy opad szczeki, ktory jest o niczym". Animacja faktycznie jest pierwszorzędna, tak jak i dźwięk, ale czegoś tu brakuje - jest jak pusta, ładnie przyozdobiona skorupa. Zbudziło we mnie jednak melancholię, głębokie zamyślenie. Bardzo osobliwy film. Warto obejrzeć, nawet parę razy. THORA z wydania na wydanie przerastają samych siebie. Dlatego ja zdecydowałem się na wersję Frostii.
-
Porównuję tylko bohaterów, nie anime ogółem. ZnT (Louise~) lubię, Saito nie. W tym przypadku moja sympatia bądź jej brak nie mają wpływu na to, czy pokaz mnie śmieszy czy nie.
-
Trzecia to akurat najgorsza z wyemitowanych serii. Według mnie. Bo jest - jak to trafnie określa tamtejsza momoiro no kami kawaii binyuu - inu, psem. Na co? Nietrudno się domyślić. Przypomina Makoto z SD - czyt. jest nieczułym, niezdecydowanym imbecylem bez solidnego podłoża, hm, intelektualno-emocjonalnego.
-
O takie anime trudno. Przynajmniej kiedy trochę się już widziało. Więc: School Days się kwalifikuje, he. Z dłuższych: przede wszystkim Monster, Hajime no Ippo, czy - zależnie od upodobań - opisany przeze mnie niedawno Marmalade Boy. Death Note koniecznie, jeśli jeszcze nie widziałeś. Ponadto trudno polubić Saito - głównego bohatera Zero no Tsukaimy; bądź co bądź, serial jest sympatyczny. Code Geass warto obejrzeć - zwłaszcza pierwszy sezon. Na Lucky Starze można się solidnie uśmiać. Black Lagoon to dużo akcji w dobrym stylu. Seirei no Moribito - wzruszająca i baśniowa historia plus przepiękny rysunek. Serial Experiments Lain - mnie się podobało, bardzo. Bamboo Blade jest nudne jak cholera. Blood+ i Shanę możesz spokojnie pominąć (zamiast ognistookiej lepiej obejrzeć Hayate no Gotoku). Sprawdź natomiast Gyakkyou Burai Kaiji.
-
Szczegółowy zapis ciernistej i jałowej, radosnej i miłosnej, ale przede wszystkim długiej drogi od pierwszego pocałunku do niezmąconej miłości - bo tym właśnie jest Marmalade Boy - przyjąć można różnorako. Ja, chętnie oglądający anime tego gatunku, pozwoliłem się wciągnąć. To 76 odcinków pełnych wysmakowanego humoru i miłości, ukazujących życie młodych ludzi i ich uczuciowe rozterki, zmagania z przeciwnościami codzienności - hipokryzją, ignorancją, egoizmem, podejrzliwością czy słabością emocjonalną, a czasem nawet intelektualną. Głównymi bohaterami serialu są zwyczajni - zakochani - ludzie znajdujący się w niecodziennym położeniu. Roztacza bardzo przyjazną, sympatyczną, wręcz rodzinną atmosferę - w czasie trwania pogodnych odcinków, bo są i, oczywiście, te, które prezentują smutki, troski, zmartwienia. Bywa przewidywalny, ale potrafi też zaskoczyć - porządnie. Muzyka stoi na stosunkowo wysokim poziomie - tej z openingu i endingów słucha się bardzo przyjemnie. Reszta, zależna od sytuacji, równie urocza. Rysunek mogę jedynie pochwalić - uwielbiam tę kreskę. Jednym zdaniem, ujmujące zakończenie, interesujące postaci (a każda inna), ociekająca w afekt, kapitalna i potwornie wciągająca fabuła, miła dla ucha muzyka i solidni seiyuu. Szkoda, że - mimo tylu odcinków - szybko się kończy. Ale też ile można by przedłużać miłosne perypetie... » Naciśnij aby pokazać/ukryć tekst oznaczony jako spoiler « - Miki, której ulubionym wyrażeniem jest - odnoszę wrażenie - doushi yo? (co robić?), brak stanowczości i wypracowanej silnej opinii. Niesolidnie kroczy drogą życia i niepotrzebnie męczy się bezpodstawnymi insynuacjami - jest nadwrażliwa, oszukuje samą siebie. Ale to w pewnym stopniu zrozumiałe. Znacznie dziwniejsze jest zachowanie Yuu w początkowych odcinkach - ale już po związaniu się z Miki. Przyjąć wtedy można, że do swojego związku nie przywiązuje dużej wagi. Z czasem jednak okazuje się, że wewnątrz to zupełnie inny człowiek, niż rysuje go jego zachowanie i pozorna osobowość. Głupi, bo przedłożył studia zagranicą nad szczęście Miki. Suzu (wspaniały głos Sakury Tange) i Kei początkowo - kiedy zachowywali się arogancko - nie zyskali mojej sympatii. Gdy w późniejszych odcinkach zauważalnie wydorośleli, bardzo polubiłem tych dwoje. Jinny to według mnie najpodlejsza z postaci. Jej nędzne zaloty skończyły się i tak łagodnie. Dobrze o tyle, że zrozumiała swój kolosalny błąd. A na końcu Miki i Yuu za bardzo histeryzują - w Koi Kaze podobny scenariusz rozgrywa się na spokojnie. Zaskoczeniem było końcowe obrócenie tej GROBOWEJ tragedii w wielki żart. Wydania AniMecha z R1DVD TOKYOPOP-u nie można ocenić wysoko. Początkowo dźwięk (jap.) jest dobrej jakości, obraz - przeciętny. Z nastym odcinkiem ta sytuacja ustępuje lepszemu obrazowi i znacznie, znacznie gorszemu dźwiękowi. I tak jest do końca - przez jakieś 50 odcinków. Nie ma innego wyjścia, jak przyzwyczaić się do chałowego audio (bo to jedyna dostępna wersja). Tłumaczenie prezentuje szeroki zasób słownictwa, ładną budowę zdań, ale jest wykonane niechlujnie - przypuszczam, że należy za to winić AM. Mankamenty to: nagminnie powtarzające się brakujące lub dodatkowe spacje, braki kropek i przecinków. Reszta to pretensje do (profesjonalnej) translacji: mieszanie imion i nazwisk (zdarzały się pomyłki), losowo dodawane lub pomijane honoryfikatory i tłumaczenie lub zostawianie oryginalnych wyrażeń typowo japońskich, takich jak yoroshiku, gochisousama, ittekimasu itp. Odnosi się wrażenie, że tłumaczeniem zajmowało się wiele osób - każda z innymi upodobaniami. Tak czy inaczej, tekst jest dobry, a linie nie znikają za szybko. Oceniając, wystawię najprawdopodobniej 9.5. Marmalade Boy (1995) to właściwie nie prequel. Najlepiej obejrzeć po serialu - pozwoli przypomnieć sobie początek historii, poznać jego przebieg z perspektywy Yuu. Gall Force 1 - Eternal Story - od rana nosiłem się z zamiarem obejrzenia dziś co najmniej trzech części, ale po przebrnięciu przez pierwszą pożegnałem się z kolejnymi. Strasznie miałkie. Na początku do grupy głównych bohaterek - nazwijmy je - dołącza znana im dotąd jedynie z nazwiska kobieta. Po 20 minutach akcji ginie. Cała brygada ją opłakuje. Ja nawet nie zdążyłem zapamiętać, jak jej na imię. W ciągu kolejnych 20 minut giną dwie z bohaterek. Dziewczyny odkrywają spisek - tajne porozumienie między dwiema konkurującymi ze sobą od wieków rasami, mające na celu stworzenie bytu idealnego, powstałego z połączenia doskonałości obydwu ras. Później kolejne dwie bohaterki zostają zabite. Szybko rozpoczyna się decydująca bitwa. Ludzie zwyciężają kosmitów, po czym pojawia się wewnętrzny konflikt - wszyscy zabijają się nawzajem. Planeta wybucha. Na końcu wszyscy żyją (?) - w zaludnionym mieście na zielonym globie. Tak to wygląda w skrócie. Lepiej przeczytać, niż obejrzeć. Niezła jest tu tylko muzyka, toteż dam 1.5. Tsumiki no Ie (La Maison en Petits Cubes), czyli niedawny zdobywca Oscara. I faktycznie - tych 12 minut zawiera w sobie pewną wartość. Interesujący, nietypowy scenariusz, specyficzny rysunek, łagodna muzyka w tle. Ogląda się ze łzami w oczach.
-
Ile ma wspólnego? Jak pisałem - miasto, szkołę i kilka postaci w Sensei pierwszo-, w Twins drugoplanowych: są to przede wszystkim (tylko?) Mizuho-sensei i jej mąż (co jest - tak się składa - spojlerem). Starszą serię oglądałem stosunkowo dawno temu, więc nie pamiętam wyraźnie treści - tym bardziej scen komediowych. Wiem jednak, że nie podobały mi się elementy nadnaturalne - kosmitki, UFO, teleportacja, bla bla - i późniejsze wewnętrzne zagubienie głównego bohatera (jak w końcówce Evangeliona, brr). Ale wyjąwszy te dwa punkty, anime jest dobre.
-
Kolej na moją opinię o Chaos;Head. Wstępnie poczułem się zaskoczony atmosferą anime - pomyślałem nawet, że CH może być pretendentem do tronu, na którym aktualnie zasiada Lain. Kandydaturę przyjąłem. Pomysł - choć dziwny - ogólnie mi się podoba. Do piątego odcinka serial dzielnie trzyma poziom, ale co jest później - wstyd pisać. Bieda z nędzą. Uderzyła mnie losowość wydarzeń - sytuacje, w których dojść mogło właściwie do wszystkiego. Akcja nabiera niespodziewanie szybkiego tempa, a historia z podejrzanie dziwnej staje się tandetna i nijaka. Gwałtowna zmiana osobowości głównego bohatera (jednego z najgorszych w ogóle, swoją drogą) dopełnia głupoty. Tron niezdobyty. Wciąż jednak pamiętając niezgorszy początek, wystawiłem ocenę nieco powyżej środka skali.
-
Czas na parę słów o Nodame Cantabile - to przede wszystkim podoba do Hachimitsu to Clover komedia o życiu zupełnie niestereotypowych studentów - tym razem jednak konserwatorium. To góra dobrego humoru na wysokim poziomie i możliwość doświadczenia codzienności różnorakich ludzi - wszystkich jednak pochłoniętych przez piękno muzyki klasycznej. Tej jest sporo - i to mi się podobało, bo lubię i nierzadko słucham. Z muzyki przejdę od razu do oprawy wizualnej... na której widocznie postanowiono zaoszczędzić. Zbliżenia grających postaci wykonane są w paskudnym, szkaradnym 3DCGI, które skutecznie psuło mi odbiór tego anime w pełnej krasie. Rysunki jednak mogę tylko pochwalić, bo - choć proste - są ładne. Rozwój sytuacji początkowo uznałem za bardzo wolny (czego w żadnym wypadku nie uważam za cechę negatywną), by pod koniec zauważyć zatrważające przyspieszenie akcji - to już mi się nie spodobało; wolałem relacje z powolnie spędzanych dni. Główna postać kobieca - Megumi-chan - jest przesympatyczna, urzekająca, dziecinna, zabawna, tottemo kawaii, czasami bezkrytyczna - krótko ująwszy, od teraz to jedna z moich ulubionych bohaterek anime. Zachowanie Rui natomiast - przeciwieństwa Nody, mającego swój debiut w Paris-Hen - miejscami mnie drażniło. Kontynuacja pierwszego sezonu zaczyna się bez spodziewanego - jakiegokolwiek - wstępu. Uśmiechnąłem się na miłosne zbliżenie między Nodame a Chiakim, dzięki czemu zmienia się nieco zachowanie pianistki. Zaprezentowania historia również nieco odbiega od tego, co przedstawia wcześniejszy serial - co nie znaczy, że jest gorsza. Tutaj jednak grające czy dyrygujące postaci są w pełni wykonane techniką trójwymiarową - jeszcze gorzej niż poprzednio. Ohyda. Podsumowując, anime inne niż wiele, zdecydowanie warte obejrzenia - choćby dla samej Megumi, gyabo! Tylko 3D kole w oczy. Miło, że będzie kolejna część. Odnośnie tłumaczeń: część paryską oglądałem z przekładem ANBU&A-Keep i przyznaję, że do poziomu wydania Froth-Bite dużo mu brakuje. Poczekam, aż Frostii-AonE dokończą drugi sezon i zachowam właśnie tę wersję. FB (raczej już w postaci Frostii) trafia też na listę moich ulubionych anglojęzycznych grup tłumaczących - między Eclipse, Anime Kraze, Menclave, Anime Yoshi i Ureshii. Słyszeliście już o Dragon Ballu Kai? Ja z chęcią obejrzę. 06.03.09 - Na anidb pojawił się zapowiadany remake Mazingera - serialu o początku we wczesnych latach '70, modelu mecha anime i klasyki japońskiej kinematografii animowanej. Pozostaje tylko czekać na fansuba
-
W sieci pojawił się trailer 3230854[/snapback] (...) Nodame. Anime - choć jestem dopiero w połowie - uznaję za świetne. Poza jednym punktem. Napiszę więcej, kiedy obejrzę całość.
-
Nieładnie. Jestem przekonany, że nie poznałeś jeszcze tego rzadkiego - acz wspaniałego - zjawiska, jakim są porządne, wykonane sumiennie i z rozmysłem polskie suby. Przykładem tłumaczenia suzaku (Bokura ga Ita, Kanon 2006, Nana) i Quithe'a (zwłaszcza Gyakkyou Burai Kaiji) z Anime Garden i Hikari (Hachmitsu to Clover) z GLS-u. Reszta to niestety przekłady zwyczajnie dobre, bez polotu, przeciętne, słabe, nędzne - paletę można rozwijać. Z wymienionymi przeze mnie warto się zapoznać - to perły polskiej sceny; pozostałe - omijać.
-
xxxHOLiC Kei - jeszcze ciekawsza kontynuacja przygód Watanuki'ego i ferajny. Tak - lepsza niż poprzednia część. Cieszy przede wszystkim powiew świeżości, nowe wątki - ograniczona jednostajność wydarzeń, większe ich zróżnicowanie - to przede wszystkim Haruka w snach Kimihiro, Kohane-chan, dziewczyna z dzwonkami... Bardzo mi się podobało. Do tego kolejna przyjemna piosenka z openingu w wykonaniu Sugi Shikao; ending - dla kontrastu - zupełnie beznadziejny. Za każdym razem go omijałem. Anime definitywnie potrzebuje kontynuacji! I to czegoś dłuższego niż dwa odcinki Shunmuki. Ja z DMC się wstrzymuję, bo wiem, że ma się pojawić polski fansub autorstwa jednego z moich ulubionych tłumaczy - niestety, przewiduję, że zanim całość ujrzy światło dzienne, upłynie sporo czasu.
-
Wytworzyły nam się dwa fronty - wysławiający i krytykujący NGE. Niepewnym krokiem dołączając do pierwszego z nich, zaznaczę, że choć anime ogółem jest jednym z moich ulubionych, zakończenie uważam za, łagodnie powiedziawszy, zepsute. Powodów należy szukać u źródła. Jeśli mnie pamięć nie myli, Shinseiki Evangelion - a przede wszystkim jego finisz - jest tworem z okresu problemów umysłowych Hideaki'ego Anno i przebytej wcześniej poważnej depresji. Na taki obrót sprawy złożyły się jego wirujące zainteresowania, które w czasie produkcji anime skierowały się ku problemom kręgu otaku. Anno zapragnął wystawić widzów na bezpośrednią konfrontację z problemami młodych ludzi, ich skomplikowanymi przeżyciami i daremną walką z bezlitosną codziennością - stąd drastyczne zmiany w czasie trwania serialu i pogłębiające się (pod koniec za bardzo) silnie psychologiczne wątki. Dla mnie NGE jest anime jedynym w swoim rodzaju, wyróżniającym się na tle wielu innych. Ta fantastyczna i wciągająca historia - pominąwszy już wspaniałą animację (tu znów - wyjąwszy dwa ostatnie odcinki) - ma niezastąpionych bohaterów (opisywać których nie ma potrzeby, bo wszyscy Evangeliona widzieliśmy) i niepowtarzalny fundament fabularny, na który składa się cała gama gatunków. The Cockpit - trzy krótkie historie obierające akcję w czasie II wojny światowej, nie w pełni o pilotach, choć w większej części. Uwielbiam takie stare anime - mają ten swoisty, nieopisany czar! The Cockpit to prezentacje bardzo smutnych zdarzeń, kipiące morałami, które nietrudno zauważyć. Gdyby nie piekielnie spartaczony timing i błędy w tekście wydania MWizard, oglądałoby się wyśmienicie. To jednak nic nadzwyczajnego, ale i nic chałowego. Ever17 - skończyłem już (dopiero) trzecią ścieżkę - Tsugumi Good End - trudną i dotychczas najsmutniejszą, przepełnioną goryczą, żalem i rozczuleniem, choć nie rezygnacją, zgorzkniałością i agonią - jak poprzedni Bad End. Znów dowiedziałem się czegoś nowego o zaistniałej sytuacji. Szczęście o tyle mi dopisuje, że każdy kolejny epilog nieco poszerza moją wiedzę w zakresie wydarzeń z LeMU. Wciąż zachwycam się atmosferą, fabułą, postaciami i muzyką... Do ukończenia gry w pełni zostało mi pięć ścieżek. Ujmując je wszystkie, gra jest diabelnie długa - ale to oczywiście bardzo dobrze, bo choć nie postrzegam jej już tak oślepiająco cudownej jak na początku (co - tzn. przyzwyczajenie - jest niestety naturalną koleją rzeczy), wciąż pozostaję pod wrażeniem. Choć złe anime to nie jest, ocena i tak stosunkowo wysoka.